Aktualności
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Pozwólcie, że posłużę się na początek wyznaniem Jima Caviezela, odtwórcy roli naszego Pana w filmie „Pasja” M. Gibsona. Pojawiło się ono parę miesięcy temu w internecie. Słuchajmy słów aktora skierowanych do amerykańskiej młodzieży, a pośrednio także i do nas:
„Imię Szaweł oznacza wielki, imię Paweł oznacza maty. Podczas kręcenia filmu zauważyłem, ze zmieniając jedną małą literę można stać się wielkim w oczach Boga. Ale to wymaga od nas bycia małym, jeśli chcemy być wielcy. Taka jest droga świętych. /…/ Niektórzy z nas przyjęli fałszywe chrześcijaństwo, gdzie wszystko opiera się jedynie na wesołych rozmowach. Tam było wiele bólu i cierpienia. Wasza droga nie będzie inna. Więc obejmij swój krzyż i podążaj w kierunku swojego celu. Chcę abyście wyszli z tego pogańskiego świata. Chcę abyście mieli odwagę wyjść do tego pogańskiego świata i bez wstydu wyrazili swoją wiarę publicznie. Świat potrzebuje dumnych wojowników! Wojowników jak święty Paweł i Łukasz- Który zaryzykuje swoje imię i reputację by nieść wiarę i miłość całemu światu. Bóg wzywa każdego z nas do czynienia rzeczy wielkich. Ale jak często zawodzimy, odrzucając to jako jakieś mentalne rozmycie. Nadszedł czas dla naszego pokolenia, aby przyjąć to wezwanie./…/ ale najpierw musicie zabrać się do podjęcia modlitwy, studiowania i medytowania Pisma Świętego. I brać sakramenty święte na pokaźnie. Nasza kultura jest teraz w upadku. Jesteśmy ludźmi w niebezpieczeństwie poddawania się ekscesom. Cały ten świat zanurzony jest w grzech. A tam w ciszy serca Bóg woła do nas. I jak często ignorujemy go. Ignorujemy to słodkie wezwanie. /…/ Obojętność jest największym grzechem XX wieku. To również najcięższy grzech XXI wieku. Musimy przerwać tę obojętność. Tę destrukcyjną tolerancję zła. Tylko nasza wiara w mądrość Chrystusa może nas ocalić. Ale do tego trzeba wojowników gotowych zaryzykować swoją reputację, swoje imiona a nawet własne życie, aby stać po stronie prawdy. Odetnijcie się od tego zepsutego pokolenia. Bądźcie świętymi. Nie zostaliście stworzeni po to by się dostosowywać. Urodziliście się po to by się wyróżniać. W naszym kraju jesteśmy szczęśliwi tylko wtedy gdy robimy to co inni. Teraz wszyscy mamy wolny wybór bez względu na konsekwencje. Czy naprawdę sądzisz, ie to jest prawdziwa wolność. /…/Każde pokolenie Ameryki musi wiedzieć, ze wolność nie polega na robieniu tego co czego się chce. Ale na robieniu właściwych rzeczy. To jest wolność, której wam życzę. Wolność od grzechu, wolność od słabości, wolność od zniewoleń, które powoduje grzech. To jest wolność dla której można umrzeć./…/ Wszyscy musimy walczyć o prawdziwą wolność. /…/Każdy umrze, ale nie każdy żyje prawdziwie. Musimy żyć z Bogiem! I z Duchem Świętym jako waszą tarczą i z Chrystusem jako waszym mieczem. Dołączcie do świętego Michała Archanioła i wszystkich Aniołów i wyślijmy Lucyfera i jego sługusów powrotem dopiekła, tam gdzie jest ich miejsce”.
Wsłuchując się w te pełne żaru słowa artysty przywołuję sobie na myśl wypowiedź kard. Ratzingera z drogi krzyżowej w Koloseum. Było to zaledwie kilka dni przed śmiercią św. Jana Pawła II. Mówił on wtedy przy stacji VII o chrześcijaństwie, które jest „znużone wiarą, które opuściło Pana”, zaś „wielkie ideologie i ich zbanalizowana wizja człowieka w nic niewierzącego stworzyły nowe pogaństwo”. Przy stacji IX przyszły papież kontynuował: „Panie, twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twojego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy”. Co takiego stało się z Kościołem, Oblubienicą Baranka? Gdzie ten żar wiary bijący ze słów wspomnianego aktora? Gdzie ci żarliwi kaznodzieje nazywający rzeczy po imieniu bez postękiwań i górnolotnych słów? Co stało się z Europą, Europą, którą tworzyli męczennicy pierwszych wieków chrześcijaństwa, co przypomniał we Włocławku św. Jan Paweł II. A może to niewłaściwie postawione pytanie? Może powinno ono raczej brzmieć: „co zrobiliśmy z Europą?”, albo „co pozwoliliśmy zrobić z Europą?”. Bez Kościoła nie byłoby Europy takiej jaką znamy a raczej jaką znaliśmy. I nie będzie chrześcijańskiej Europy i chrześcijańskiej Polski, jeśli w nas wszystkich nie odrodzi się na nowo żar wiary, która każe być znakiem sprzeciwu, zabrania się układać z możnymi tego świata i apostołami neopogaństwa, hołubić ich i przyjmować na salonach. „Nie wprzęgajcie się w jedno jarzmo z niewierzącymi…”, „bo cóż ma wspólnego Chrystus z Belialem?”.
Dzisiejsza Europa od strony religijnej w niczym nie przypomina już Europy epoki katedr, ba, w niczym nie przypomina już nawet Europy lat 50. ubiegłego wieku. Epoka „Oświecenia” („Wiek Światła”), nazwana tak dla przeciwstawienia jej epoce „ciemnego” rzekomo Średniowiecza, dała początek zorganizowanym próbom eliminacji religii jako czynnika stojącego na przeszkodzie prawdziwej wolności człowieka; szczególnie dotyczyło to Kościoła Katolickiego. Człowiek wyzwolony z okowów religii miał stworzyć „nowy wspaniały świat”. Te próby eliminowania religii i budowania raju na ziemi przybierały raz po raz charakter gwałtowny i krwawy, by wspomnieć tylko rzeczoną rewolucję francuską, październikową czy hiszpańską. Obok tego toczyła się walka ideologiczna. Stolica Apostolska raz po raz demaskowała działania masonerii, wskazując jej prawdziwe cele i metody działania, jakim było i jest zastąpienie religii objawionej jej formą naturalną, bez dogmatów i bez Chrystusa-Zbawiciela. Tego typu działania podejmowano także poprzez oddziaływanie na doktrynę od wewnątrz Kościoła, co demaskowała wprost encyklika św. Piusa X „Pascendi Dominici gregis”.
Mimo to Kościół nawiązując walkę z wrogimi ideologiami trwał mocno zarówno dzięki zdecydowanej postawie kolejnych papieży jak i biskupów, oraz ofiarnej pracy duchownych i świeckich katolików. Dosyć gwałtowna zmiana nastąpiła bezpośrednio po Soborze, i po rewolcie studenckiej z maja 1968 roku jaka dokonała się wśród młodzieży zachodniej Europy, i zakwestionowała dotychczasowe normy zachowań, obyczajów i wartości jakimi społeczeństwa Zachodu żyły. Nie czas i miejsce by zajmować się przyczynami owej rewolty, tego czy była ona spontaniczna, czy reżyserowana i przygotowywana. Ważne dla nas jest to, że ludzie uformowani na ideałach tej rewolty rządzą dzisiaj Europą, a właściwie całym obszarem strefy euroatlantyckiej. Próbują oni po raz kolejny, tym razem metodami pokojowymi zrealizować marzenie zbudowania raju — tu na ziemi i bez Boga, bez Dekalogu, bez tego wszystkiego co w krwiobieg Europy wniosła Ewangelia, a co postanowiono radykalnie zakwestionować. Na naszych oczach buduje się superpaństwo, którego zasadą ma być brak zasad, a Dekalog ma zastąpić swoisty anty-dekalog, promujący moralną anarchię i rozwiązłość we wszelkich odmianach. Stała się ona prawem człowieka wyzwolonego od nakazów i norm nie istniejącego Boga. Masowa propaganda pornografii, środków antykoncepcyjnych, wolności bez ograniczeń i do wszystkiego: do aborcji, eutanazji, rozwodów a nawet do zmiany płci według własnego uznania, to dzisiaj główne „zdobycze” europejskiej cywilizacji. Cywilizacji, która nagle zaczęła nienawidzić siebie samej: swej kultury i swoich korzeni. Opanowanie przez szermierzy tzw. „postępu” katedr uniwersyteckich, środków przekazu, parlamentów pozwoliło i pozwala na kształtowanie pożądanych sposobów myślenia i wynikających z tego wzorców zachowań. Tak „wychowano” sobie społeczeństwa. Szły na to i idą niewyobrażalne środki finansowe.
Cel jest jeden: zniszczyć chrześcijaństwo w ogóle a katolicyzm w szczególności, z tym że jeśli Kościoła nie da się zniszczyć (a może i nie trzeba do końca?) należy go przerobić tak by jego głos współbrzmiał z melodią „tego świata”. Jednym słowem należy zrobić z cywilizacji wyrosłej na chrześcijaństwie gruzowisko i na nim pobudować ów „nowy wspaniały świat”. W hm świecie to człowiek staje się wyłącznym panem własnych wyborów bez konieczności liczenia się z wolą Stwórcy. Podpowiedz szatana z raju „będziecie jak Bóg” została zaakceptowana przez ludzi naszej epoki jako właściwa recepta na życie. Człowiek sam decyduje o dobru i złu. Wypada zapytać: a co z prawem Boga do stworzonego przez siebie świata? Czy ktokolwiek sądzi, że prędzej czy później On się o to prawo nie upomni? Pytanie zasadnicze brzmi: czy jest rzeczą słuszną podejmować jakikolwiek dialog z rzecznikami tego bezprawia, grającymi znaczonymi kartami i mającymi nieczyste intencje i jasno określony cel? Co z naszą cnotą roztropności?
Pytanie, które musimy sobie teraz postawić jest proste: gdzie był wtedy (i gdzie jest teraz) Kościół i siły z nim związane? Co zrobiono dla obrony prawa i honoru Boga? Czy możemy mówić o zdecydowanej kontrze społeczności katolickiej jak miało to miejsce w czasach bł. Piusa IX? Niestety, nic z tych rzeczy. Wiele katolickich środowisk, w tym także uczelni uległo gorączce maja ’68 i dało się ponieść trendowi kontestowania wszystkiego często dla samego kontestowania. Dawało się odczuć przemożny wpływ marksizmu także na sferę teologii. W II połowie lat 60. Holandia stała się widownią potężnego zamętu dyscyplinarnego i konfliktu ze Stolicą Apostolską. Spowodowane to zostało zakwestionowaniem przez wydany tam wbrew Stolicy Apostolskiej Katechizm Holenderski wielu podstawowych prawd dogmatycznych. Wewnętrzne podziały, odejście od katolickiej ortodoksji sprawiło, że w przeciągu życia niemalże jednego pokolenia z prężnej i żywotnej społeczności ostały się jedynie żałosne resztki. Wspomniany zamęt dyscyplinarny i doktrynalny doprowadził do gwałtownego spadku praktyk religijnych, zamieszania moralnego i w efekcie do uruchomienia gwałtownych procesów laicyzacyjnych. Podobnie jak sąsiedniej Belgii. A Niemcy? Jeden z autorów zauważa, że „do początku lat 60. Kościół w Zachodnich Niemczech był społecznie powszechnie akceptowany, moralnie i politycznie wiarygodny oraz skuteczny” (R. Staffin, Kościele, wypłyń na głębię, Tarnów 2007, s. 24). Od połowy lat 60. dał się tam zauważyć wzrost procesów negatywnych, uczestnictwo we Mszy Świętej zaczęło tracić znaczenie, nastąpiło rozluźnienie więzów z tradycją, dystansowanie się od Kościoła, postępujący pluralizm i indywidualizm w sprawach religijnych, selektywność wiary. Autor dodaje, że w innych krajach Europy było podobnie, albo jeszcze gorzej, co sprawia że „staje się ona kontynentem pustych kościołów” (tamże). Mówię o tym gwoli przypomnienia, tego co stało u początków obecnego kataklizmu, bo to już nie żaden kryzys.
Sytuacja dzisiaj jest nie lepsza a chyba gorsza i postępująca. Najnowszym przykładem tego jest gwałtownie laicyzująca się Portugalia, kraj Fatimy i Irlandia ojczyzna mnichów iroszkockich ewangelizujących niegdyś pogańską Europę. Dziś społeczeństwa uznawane do niedawna za katolickie gremialnie głosują za aborcją na życzenie, małżeństwami jednopłciowymi, nie mają nic przeciw eutanazji itp. 16,2% katolików niemieckich wyznaje wiarę w Boga osobowego, ale tym „szczegółem” pasterze Kościoła niemieckiego wydają się nie przejmować. Gremialnie godzą się na udzielanie komunii świętej żyjącym w związkach niesakramentalnych, 2/3 z nich popiera udzielanie komunii świętej protestantom, nie wymagając takiego szczegółu jak spowiedź święta, wiceprzewodniczący konferencji episkopatu niemieckiego mówi że czas zacząć dyskusję o błogosławieniu związków jednopłciowych, co popiera zdecydowanie Centralny Komitet Katolików Niemieckich. Oto rzeczywista „wiosna” Kościoła! Zejdźmy na ziemię! Prowadzimy dialog, ze wszystkimi i o wszystkim i nawet nie zauważamy jak zamienia się on w tę Pawłową „czczą gadaninę”, a tymczasem chłopak w Berlinie patrząc na krzyż pyta przyjaciela, kto to jest ten INRI i dlaczego wisi na krzyżu! Dusze giną!!! Czy kogoś to obchodzi? Porusza jeszcze kogoś widok buldożera rujnującego neogotycką świątynię we Francji, gdzie wypowiedzenie prawdy o aborcji grożą drakońskie kary??! Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.
Obecna sytuacja jest bolesnym dramatem i może jedynie zdumiewać postawa tych, którzy ją bagatelizują bądź usiłują nie dostrzegać, a tych którzy cokolwiek o tym wspomną potrafią deprecjonować bądź zaszczycić irytacją albo porcją inwektyw i epitetów, lub machnięciem ręki. Można sobie i innym powiedzieć, że to procesy nieuniknione, że społeczeństwo postindustrialne, że nieuchronne procesy społeczne, zmiana mentalności itp. Czy to aby jednak pełna odpowiedź? A może zbyt łatwo i zbyt szybko, aż mam ochotę powiedzieć chętnie, oddaliśmy ten świat siłom „antyewangelii” i „antykościola” przed którym przestrzegał już w 1976 roku kard. Wojtyła? Czy ktokolwiek przejął się słowami zbolałego bł. Pawła VI o swądzie szatana, który wdarł się do Kościoła Bożego? Nie, za to znalazło się i znajduje zbyt wielu takich przez których Kościół przestaje być widziany jako „znak sprzeciwu”, jako „sól ziemi” i „światło świata”. Ochoczo i gremialnie wyrażano sprzeciw wobec bł. Pawła VI za „Humanae vitae”. Ileż dziś oportunizmu, nowomowy, języka tego świata i prób nazwania grzechu inaczej, jego rozmycia poprzez nieustanne uzasadnianie i psychologizowanie? Dyktatura relatywizmu przed która tak mocno ostrzegał nas Benedykt XVI zdaje się, niestety, tryumfować. Czy tak chcemy zbawić świat? Czy nie zaczęliśmy bardziej niż Boga lękać się świata? Czy nie zapyta surowy Sędzia pasterzy gdzie się podziało ich stado i dlaczego uznali, że nie warto go zbierać, powiększać i bronić? Rzeczywiście wygodniej „dialogować” niżeli głosić, przytakiwać niż stawiać wymagania, uśmiechać się do wszystkich niż zmarszczyć gdy trzeba brwi? Wygodniej udać się w świat iluzji i szermując wizją „Kościoła otwartego”, ustawiać siebie w opozycji do Kościoła rzekomo „zamkniętego”, zasklepionego w sobie, fanatycznego i bojaźliwego, jakim miał rzekomo być Kościół poprzedniej epoki. Jeśli Kościół poprzedniej epoki był jedynie przelęknionym okrętem płynącym po wzburzonych falach, to czym jest obecnie Kościół: tonącą łodzią nabierającą wody jak widzi go papież Benedykt czy przebojową fregatą śmigającą po spokojnych wodach jak chcą rzecznicy Kościoła „otwartego”? Łatwiej i wygodniej kleić zideologizowane wizje zamiast stanąć w prawdzie. A może to Kościół naszych czasów stał się bojaźliwy i układny; nie odnosicie takiego wrażenia? Czy przez „otwarte” wrota Kościoła wyszliśmy ku światu i zmieniamy go na modlę Chrystusową, czy raczej świat zalał nas swoimi brudami tu i tam ochoczo przyjmowanymi?
Nie reformujmy Kościoła na sposób Lutra i nie gloryfikujmy go, bo na to nie zasługuje! Mamy niedościgle wzory reformatorów — to biedaczyna z Asyżu, to chociażby Dominik Guzman i Ignacy z Loyoli. Oni czekają dziś na swoich wiernych naśladowców, prostych i jednoznacznych a przez to i przekonujących w swoim świadectwie. Nie możemy stać się nimi, ale możemy próbować być jak oni. Każdy z nich to na swój sposób rycerz — obrońca honoru Boga. W sprawie Bożej rycerz nie uznaje kompromisów, bo nie ma tam dla nich miejsca. Tak — i powiem to jeszcze raz — trzeba przywrócić w Kościele etos rycerza Chrystusowego. Tak, Chrystus Pan nie był pacyfistą! On przyniósł światu miecz! Poróżnił syna z ojcem i synową z teściową, wniósł ferment na tle stosunku do siebie. Żąda całkowitego oddania i bezkompromisowości, aż po nienawiść ze strony świata. Z jakiego więc powodu chwalby ze strony świata przestają niepokoić? Nie są przecież znakiem, że pogodził się on z Chrystusem. Co więc mogą oznaczać?
Codziennie publikujemy galerie zdjęć na FB. Ich autorem jest nasz fotograf, © Paweł Kucharski/Travart (www.travart.pl). Zachęcamy do oglądania, jest już dużo zdjęć indywidualnych naszych uczestników, a tak piękne zdjęcia są dla każdego wspaniałą pamiątką. (Prosimy tylko pamiętać, że trzeba zachowywać prawa autorskie naszego fotografa, tzn. wspominać, że jest ich autorem, i nie używać ich dla celów komercyjnych). Oto link do najnowszej galerii z drugiego dnia warsztatów, czyli 13 lipca:
New photo galleries on our FB profile on everyday basis! Author: © Paweł Kucharski/Travart (www.travart.pl)
Here is the link to the newest gallery (July 13th). Morning’s recited Masses, Solemn High Mass, sung Mass in Dominican Rite, workshops, genre photos:
https://www.facebook.com/pg/Ars-Celebrandi-485133738273762/photos/?tab=album&album_id=1702991523154638
Pls look in the same place for new galleries.
Solemn and lofty celebrations; intense training; beautiful, contemplative Gregorian chant, new friendships and a warm atmosphere — this is the short summary of the international liturgical workshops „Ars Celebrandi”, launched yesterday at the Sanctuary of Our Lady of Sorrows in Licheń (Poland).
The workshops of the traditional liturgy „Ars Celebrandi” in Licheń, organized by the association Una Voce Polonia (Polish branch of the International Federation „Una Voce”, an organization recognized by the Holy See as the official representation of secular Catholics attached to the traditional Latin liturgy), are held for the fifth time. About 200 people from Poland and a dozen or so countries around the world, including Estonia, Latvia, Germany, France, Byelorussia, or even South Korea, learn to celebrate the Mass in the extraordinary form of the Roman rite (priests), serve it (altar servers), or sing (male and female Gregorian chant consorts).
The visit of the high-ranking Vatican prelate, Archbishop Guido Pozzo, secretary of the Pontifical Commission Ecclesia Dei (responsible for Catholics attached to the traditional liturgy around the world), will be the most important event of this year’ edition. On July 18 he will celebrate a pontifical Mass in the Basilica of Our Lady of Licheń and will hold a meeting with the participants of the workshops, answering their questions.
From this year on, „Ars Celebrandi” workshops are officially an international event: one of training groups for altar servers is held in English. This innovation was introduced in response to requests addressed to the organizers.
The priests have an unusual opportunity to improve their priestly singing under the direction of a Benedictine monk in charge of liturgical singing in the thousand-year old Benedictine Abbey in Tyniec (Cracow). Another important point is the presence of the Dominican rite — more than 750 years old own liturgy of the Order of Preachers (very popular in Poland); and the opportunity to participate in the so-called „Polish Masses” celebrated with the accompaniment of the once popular and now almost forgotten devotional folk unison songs.
The workshops are organized in a way enabling everything: prayer, learning and entertainment… well, except for rest. The plan of the day starts at 6 a.m. with singing lauds (the morning office), and ends in the late evening with a sung compline (not forgetting — for those willing — additional workshops, lasting up to midnight). However, the time for coffee meetings and making new contacts has been also provided („Ars Celebrandi” makes a great contribution to the integration of the Latin liturgy communities of different towns and countries), and even to watch the finals of the World Cup on football. The enthusiasts of the old liturgy are not alienated from life and stand firmly on the ground.
The event takes place from 12th until 19th of July. Daily releases and photo galleries are being published on Facebook and Instagram. Pls find enclosed a link to photos from the first day of the workshop, including the celebrations: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1701410749979382.1073741860.485133738273762&type=1&<=eb85f82a0d
Pls feel invited to follow us!
Kazania rekolekcyjne na Mszach św. solennych głosi w tym roku ks. dr Franciszek Gomułczak, pallotyn. Będziemy je codziennie publikować w wersji audio i tekstowej (czasami będą się one nieco różniły, gdyż Kaznodzieja czasem decyduje się odejść od przygotowanego tekstu). Oto pierwsze z nich, zatytułowane: „Każdy niech pyta: Jaki jest mój Jezus?”:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Serdecznie witam i pozdrawiam was wszystkich, bracia i siostry! Gromadzi nas tutaj, na „świętej ziemi”, ziemi Maryi Bolesnej Królowej Polski, miłość do Jej Syna a naszego Pana i Zbawiciela, a także pragnienie coraz doskonalszego służenia Jego świętej sprawie, za którą życie dał — sprawie zbawienia dusz. To On chciał abyśmy tutaj przybyli i wnikając w piękno świętej liturgii uczyli się tego co powinno być najwznioślejszym aktem naszego człowieczeństwa: adoracji Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Umiejętność czerpania z nieprzebranych bogactw świętej liturgii niech pozostanie w nas, gdy stąd odejdziemy do miejsc naszej pracy i posługiwania, byśmy wewnętrznie przemieniani promieniowali na otaczający nas świat stając się jego solą i światłem, jak chce tego Pan. Świat potrzebuje dziś mocnego świadectwa o tym, że zmartwychwstały Jezus jest Panem ku chwale Boga Ojca, oraz że nie dano ludziom pod niebem żadnego innego Imienia, w którym mogliby być zbawieni. Odnoszę wrażenie, że ta prawda nie wybrzmiewa dziś zbyt mocno także we wnętrzu Kościoła. Trzeba w dzisiejszych czasach może mocniej niż kiedykolwiek podkreślać, że imię Jezus znaczy „Pan zbawia”. W natłoku nowomowy goszczącej także w Kościele można utracić z pola widzenia to kim jest Jezus z Nazaretu: Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy Z Boga prawdziwego, zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało.
Posłużę się w tym miejscu zwierzeniem R. Brandtstaettera naszego wspaniałego katolickiego pisarza w dojrzałym wieku nawróconego z judaizmu, dziś trochę zapomnianego; czytajcie go. Oto jego słowa: „Dla mnie Chrystus Ewangelii jest Bogiem groźnym i wymagającym. Nie jest słodkim Jezusikiem z Jasełek, w miarę naiwnym, w miarę infantylnym, w miarę groteskowym. Jest sprawiedliwym, przebaczającym, ale nie mniej surowym Bogiem, a dostać się w Jego karzące ręce nie jest jasełkową przygodą. Chrystus na kartach Ewangelii i Apokalipsy jest często Chrystusem Jahwicznym. Przypomnijmy sobie Jego klątwy ciskane na Korozain, Betsaidę i Kafarnaum, Jego siedmiokrotne biada, Jego gniew i zapalczywość, kiedy rzucił swojemu apostołowi: Jesteś szatanem. Przypomnijmy sobie Chrystusa z Apokalipsy, tego Chrystusa-Słowo z mieczem obosiecznym w ustach, przychodzącego brać pomstę na narodach. Jest na pewno Bogiem cichego serca, ale zarazem Bogiem wielkiej zapalczywości, jest Bogiem miłosierdzia i twardych żądań, Bogiem przebaczającym i Bogiem Łaski, ale zarazem Bogiem nacierającym, wymagającym i „zazdrosnym” o człowieka jak Jego …starotestamentowy Ojciec. Chce urobić człowieka na swoje podobieństwo. Chce go uczynić świętym. Nie w przenośnym, ale w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie stylizujmy ewangelicznego tekstu dla celów naszego oportunistycznego wygodnictwa. /…/ Nie róbmy z Chrystusa wspólnika naszych nędznych pożądań”. (R. Brandstaetter, Jezus z Nazaretu, Kraków 2012, t. 1, s. 26 – 7).
Jeżeli taki obraz naszego Pana zagubimy może nam grozić popadniecie w to, co ks. prof. Poradowski nazwał swego czasu „jezusizmem”. Może człowiek „zapomnieć” o tym, że Pan Jezus jest jedną z Osób Trójcy Świętej, że oprócz Niego istnieje także Ojciec i Duch Święty. Tak się dzieje, gdy przy każdej okazji to święte Imię jest odmieniane przez wszystkie przypadki, i do Niego odnoszone są wszelkie relacje. Może nastąpić odarcie Pana, choćby i nieświadome, z Jego Bóstwa i chwały i sprowadzenie Go do roli czysto przyrodzonej, uczynienie z Jego Osoby kogoś w rodzaju terapeuty i taniego cudotwórcy, dającego od zaraz wyzwolenie z naszych bólów, lęków itp. A potem już łatwo postawić Go na jednej polce z Buddą czy Mahometem. Winniśmy zwracać w swoim otoczeniu uwagę innych na to coraz bardziej realne niebezpieczeństwo spłycenia Ewangelii i spłycania obrazu naszego Pana, ubrania Go w szatę czystego naturalizmu.
Wielu ulega dziś pokusie głoszenia „łatwego Chrystusa”, Chrystusa nie nazywającego grzechu grzechem, nie wymagającego nic albo wymagającego niewiele. Pytani o sprawy trudne, domagające się jednoznacznej odpowiedzi w duchu Ewangelii manifestują jakiś rodzaj zawstydzenia, czy zażenowania. Nie zauważacie przypadków eksponowania Jezusa zdrowia, Jezusa sukcesu, Jezusa spełnienia, który pojawił się znowu na ziemi ale już bez swego Krzyża? Choć przecież Jezus bez krzyża nie istnieje. Krzyż jest atrybutem jego mesjańskiej chwały, podobnie jak pusty grób. Jezus czynił cuda abyśmy poznali kim jest oraz — że JEST. Manifestował w ten sposób wobec nas swoje władztwo nad wszystkim co istnieje, oznajmiał swoją moc nad śmiercią, nad ludzkimi słabościami, a nade wszystko ukazywał swe mesjańskie posłannictwo i swoje Bóstwo. On nie zwalnia nas od dźwigania krzyża, więcej każe go mocniej objąć i iść za Nim. Nie ma sensu postępować za Nim bez krzyża. Czy Jezus dziś nie uzdrawia? Jak najbardziej. Jest przecież ten sam i na wieki. Nie wolno jednakże nie zauważać treści, które niesie w sobie adhortacja św. Jana Pawła II „Salvifici doloris”. To adhortacja o zbawczej mocy cierpienia. Nie ma chrześcijaństwa bez Krzyża!
Zauważam w ciele Kościoła niebezpieczne próby „ociosywania” przez katolików Chrystusowego krzyża, pozbywania się tych części które uwierają, albo czynią jego dźwiganie po ludzku uciążliwym. Wielu synów Kościoła, świeckich i duchownych poddaje się dziś pokusie upodabniania się do tego co Ewangelia nazywa ogólnie „światem” tłumacząc się rzekomą koniecznością umiejętnego podejścia i nie drażnienia adwersarza w imię bliżej nieokreślonego „dialogu”, włącznie z wychodzeniem naprzeciw ludzkim grzechom z tzw. „zrozumieniem”, co w praktyce oznaczać może ich powolną afirmację. Samo słowo „dialog” uległo dziś totalnej ideologizacji, stając się nic nie znaczącym słowem-wytrychem. Czy Jezus nie prowadził dialogu? Mamy tego piękny przykład w rozmowie z Nikodemem. Dialog jednak dialogowi nierówny. Zupełnie inaczej wygląda dialog Pana z Żydami na progu świątyni. Pan Jezus nie prowadził pustawych pogawędek, on zmuszał i zmusza wręcz do jasnego określenia się słuchacza, za lub przeciw Niemu; nie jest człowiekiem ani tym bardziej Bogiem kompromisu! Prawda nie idzie na kompromis. Domaga się zdecydowanego głoszenia. Ale jak to czynić, jeśli nie jest się przekonanym do końca, że Jezus jest Prawdą, że istnieje prawda obiektywna, że jest zakotwiczona przez Boga w Chrystusowym Kościele i że posiada swój splendor”! Tu leży powód tego swoistego „rozmemłania” wielu katolików, duchownych i świeckich! Dialog to nie bezproduktywne mówienie sobie nawzajem miłych rzeczy, to przedstawienie partnerowi swoich argumentów, z całym szacunkiem dla niego, ale z celem przekonania go do swoich racji. Bez tego dialog staje się pustym gadaniem i stratą czasu albo zabawą w iluzje, że coś robimy. Produkuje się dziś w Kościele niezliczone sympozja, konferencje, spotkania… z których nic nie wynika, a ich uczestnicy wierzą, że mocno natrudzili się dla Pana.
Po drugie — czym innym jest dialog a czym innym głoszenie. Dialog w żaden sposób nie może wykluczyć albo zastąpić głoszenia. Pan Jezus nie powiedział nam: „idźcie i dialogujcie”, tylko „idźcie i głoście”, „w porę i nie w porę” doda św. Paweł. Idźcie i głoście, uczcie zachowywać wszystko co wam przykazałem… A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata… Kto uwierzy i ochrzci się będzie zbawiony’, kto nie uwierzy będzie potępiony… — Mówi się dziś bliźniemu w duchu troski o jego zbawienie, że jeżeli świadomie odrzuci Ewangelię będzie potępiony? Wielu powie, że nie wypada. A przecież to jest nauczanie Kościoła. Zajrzyjmy do konstytucji soborowej „Lumen gentium”, p. 14: „nie mogliby tedy być zbawieni ludzie, którzy wiedząc, że Kościół założony został przez Boga za pośrednictwem Chrystusa jako konieczny, mimo to nie chcieliby przystąpić do niego, bądź też w nim wytrwać”. Czyni się raczej starania w tym kierunku aby „szanować” rozmówcę, jego przekonania, religie itp., i na owym „szacunku” cokolwiek on miałby oznaczać, poprzestać. A gdzie nauczanie z mocą?! Gdzie wiara w zbawczą moc Pana i Jego słowa? Przecież Ewangelię głosimy po to, żeby słuchaczy nawrócić. Ale jeśli „apostoł” ma wątpliwości czy coś „wypada” lub „nie wypada”, to kim jest dla niego Jezus Chrystus? Na pewno Jedynym Odkupicielem? Mamy wtedy do czynienia jeszcze z wiarą czy już z ideologią?
Czytam tu i tam o episkopatach niektórych krajów azjatyckich postulujących wystrzegania się nawracania innowierców, i życia pośród nich i z nimi w duchu poszanowania ich tradycji. Zadaję sobie wtedy pytanie o to, po co oni sami się nawrócili i dlaczego nie pozostali przy swojej spuściźnie? Ewangelia nie jest niczyją własnością i nie wolno nam jej zazdrośnic strzec po korcem własnych lęków, obaw, niepewności a może i braku wiary. Reguły tego świata nie przystają do Ewangelii dlatego św. Paweł nie każe nam z niego brać wzoru, bo pod pozorem troski o reguły tego świata zaprzestaniemy apostołowania i zastąpimy je morzem sloganów, pustosłowia i nowomowy. Ewangelia niesie przesłanie o zbawieniu. Zbrodnią jest przestrajać jej melodię na melodię „świata”. Może się ona stać wtedy jedynie inspiracją do walki o pokój, sprawiedliwość społeczną, równość, wezwaniem do boju z głodem, globalnym ociepleniem i o segregowanie śmieci. Czy to nieistotne sprawy? Na swój sposób ważne. Tylko że Pan Jezus nie przyszedł z tych powodów. Przyszedł odkupić człowieka, przywrócić go Ojcu w jego godności Bożego dziecka i takim Ojcu oddać. I nade wszystko w tym mamy Mu pomóc. Jaki jest mój Jezus? Każdy niech zada sobie to pytanie i niech na nie odpowie. Nie budujmy i nie uczestniczmy w budowaniu kościelnej nowomowy, gładkiej i bezproduktywnej, unikającej jasności i jednoznaczności, zaprawionej irenizmem i naturalizmem.
Starajmy się drogą lektury, słuchania i medytacji Słowa Bożego odkrywać Chrystusa prawdziwego. Naszego miłosiernego Zbawcę i Obrońcę, Baranka który daje nam się Cały, Przyjaciela i Brata ale też Sędziego z kaplicy sykstyńskiej, Pana przyszłego wieku. Boga z Boga, Światłość ze Światłości. Życie takim Bogiem nigdy się nie znudzi, a opowiadanie o Nim nigdy słuchacza nie zemdli. Każda i każdy z nas odchodząc od ołtarza Pańskiego musi być wrażliwy na poruszenia Ducha Świętego, by dzielić się tym wszystkim czego zaczerpniemy z bogactwa modlitwy liturgicznej Kościoła raz po raz doświadczając uobecnienia Golgoty. „Ite missa est” znaczy, że teraz nasza kolej. Jesteśmy posłani, aby być świadkami w Judei, Samarii i aż po kraniec ziemi, świadkami tego co jest naszym doświadczeniem wiary, aby inni poznali i uwierzyli. Ten kraniec ziemi niekoniecznie musi mieć wymiar geograficzny. Krańcem ziemi będzie serce twego brata wyschłe z braku otwarcia na Łaskę: zagubione, poranione, niekiedy zbuntowane i nienawistne, otumanione przez ducha tego świata, któremu trzeba wyjść naprzeciw z całym ładunkiem prawdy i mocy w jaką uzbraja nas Duch Święty, nastając w porę i nie w porę. Aby to czynić trzeba rzeczywiście najpierw dać się samemu porwać Duchowi aby nas nauczył i pouczył. Dać się porwać Duchowi to zgodzić się aby burzył w nas bożki konformizmu, wygody, pustosłowia, układności wobec reguł narzucanych przez świat, pozornych działań a czynił z nas „strzałę zaostrzoną”. Szerząca się w Kościele bezradność i dezorientacja potrzebuje dziś prawdziwych rycerzy Chrystusa, którzy tylko przed Nim zginają kolana i zmagają się o to, by każde kolano przed Nim się zgięło. Inaczej cały nasz wysiłek straciłby jakikolwiek sens. Nie warto młócić słomy i bić piany.