Kaza­nie ks. Paw­ła Korup­ki, kape­la­na warsz­ta­tów litur­gicz­nych Ars Cele­bran­di, na Mszy św. solen­nej w rycie domi­ni­kań­skim w uro­czy­stość św. Domi­ni­ka, otwie­ra­ją­cej 3 edy­cję warsztatów.

Witam wszyst­kich bar­dzo ser­decz­nie na trze­ciej już edy­cji warsz­ta­tów Ars Cele­bran­di. Już w ubie­głym roku pły­nę­ło z ust uczest­ni­ków, z ust kapła­nów, a tak­że było to naszym (orga­ni­za­to­rów) głę­bo­kim prze­ko­na­niem, aże­by te warsz­ta­ty nie były tyl­ko zwy­kły­mi warsz­ta­ta­mi. Zauwa­ży­li­śmy pew­ne zagro­że­nie (widzie­li­śmy to pod­czas ubie­gło­rocz­nych warsz­ta­tów), że to, cze­go się uczy­my, roz­bie­ga bar­dzo zna­czą­co z tym, dla­cze­go uczy­my się pew­nych posług w Koście­le. Oka­za­ło się, że odle­głość mię­dzy tym, co umie­my (czy­li warsz­ta­ta­mi), a taber­na­ku­lum nie­ste­ty w cią­gu tych warsz­ta­tów zamiast się przy­bli­żać, to się odda­la­ła. Dla­te­go naszym — orga­ni­za­to­rów — prze­ko­na­niem jest to, aże­by warsz­ta­ty zbli­ża­ły do Tego, dla któ­re­go są orga­ni­zo­wa­ne. Adre­sa­tem tych warsz­ta­tów nie są nasze umie­jęt­no­ści, ale Pan Bóg, i to dla­te­go jeste­śmy tutaj na warsz­ta­tach jako kapła­ni, jako kle­ry­cy, jako posłu­gu­ją­cy, jako mini­stran­ci, jako scho­la muzycz­na; nie żeby orga­ni­zo­wać prze­pięk­ne cele­bra­cje, któ­re będą tyl­ko sztu­ką dla sztu­ki, gdzie będzie­my jeden dru­gie­go podzi­wiać za pięk­ne sza­ty, pięk­ne stro­je, za to, że pięk­nie poru­sza­my się w pre­zbi­te­rium — i będzie­my tyl­ko zachwy­cać się sobą nawza­jem. Te warsz­ta­ty są po to, aby­śmy god­nie spra­wo­wa­li służ­bę Bożą. Te warsz­ta­ty są po to, aby­śmy naj­le­piej, jak tyl­ko na zie­mi potra­fi­my, słu­ży­li w ten spo­sób Panu Bogu, a nie jakimś naszym wyra­żo­nym czy nie wyra­żo­nym inten­cjom czy zachcian­kom. Jeste­śmy tu wła­śnie dla Nie­go, aże­by­śmy tak, jak naj­pięk­niej potra­fi­my, słu­ży­li Panu Bogu.
Do cze­go zmie­rzam? Chcie­li­by­śmy, żeby każ­da Msza solen­na pod­czas tych warsz­ta­tów była trak­to­wa­na poważ­nie i żeby była, moż­na powie­dzieć, obo­wiąz­ko­wą, albo­wiem pod­czas każ­dej Mszy solen­nej od pierw­sze­go do ostat­nie­go dnia warsz­ta­tów będzie­my mie­li oka­zję wysłu­chać kazań for­ma­cyj­nych, moż­na powie­dzieć reko­lek­cyj­nych, gdzie razem z księ­dzem kape­la­nem Bar­to­szem będzie­my oma­wiać sie­dem grze­chów głów­nych. Taki przy­ję­li­śmy klucz w tym roku, że pod­czas Mszy solen­nych będzie­my uczest­ni­czy­li w kate­che­zach o sied­miu grze­chach głów­nych, aże­by nie tyl­ko for­mo­wać swo­je umie­jęt­no­ści na tych warsz­ta­tach, ale tak­że for­mo­wać i kształ­to­wać swo­je­go ducha.
Dzi­siaj pierw­szy grzech głów­ny. Pycha. W Piśmie Świę­tym, w Ewan­ge­lii św. Łuka­sza, znaj­dzie­my bar­dzo zna­ny cytat: „Boże, dzię­ku­ję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: ździer­cy, oszu­ści, cudzo­łoż­ni­cy, albo i jak ten cel­nik”. Zna­ny cytat. Tak modlą się ludzie fał­szy­wie poboż­ni. Tak modlą się ludzie fał­szy­wie poboż­ni, któ­rzy są zako­cha­ni w sobie i kry­ty­ku­ją usta­wicz­nie innych i ich postę­po­wa­nie. Kocha­ni, pycha jest źró­dłem wszyst­kich grze­chów. Mówi się, że w nie­bie moż­na zna­leźć wszel­kie wady, ale nie znaj­dzie się pychy, a w pie­kle może­my zna­leźć wszel­kie zale­ty, ale nie znaj­dzie­my poko­ry. Pycha rodzi wszyst­kie inne grze­chy. Sko­ro tak jest, to spró­bu­je­my dzi­siaj zba­dać — każ­dy z nas indy­wi­du­al­nie — czy być może ten grzech mnie nie doty­czy, bo jeże­li odnaj­dę dzi­siaj ten grzech w sobie, to jestem zobo­wią­za­ny przed Panem Bogiem go zwal­czyć, albo­wiem on będzie rodził całe inne zło w całym moim życiu.
Zaśle­pie­ni ludzie chlu­bią się z tego, cze­go powin­ni się wsty­dzić. Szcze­gól­nie w naszych cza­sach obser­wu­je­my, że to, co jesz­cze nie­gdyś — dzie­sięć, dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści lat temu — było powo­dem do wsty­du, teraz oka­zu­je się powo­dem do chlu­by, do rekla­my. Za tych ludzi nie­ste­ty trze­ba się modlić. Nie trze­ba roz­wi­jać wąt­ku, wyda­je mi się, że spra­wa jest dosyć jasna.
Dla­cze­go czło­wiek się pysz­ni? Co jest powo­dem do pychy? Po pierw­sze, posia­da­my róż­ne zdol­no­ści. Może nie­któ­rzy z nas uwa­ża­ją, że są w czymś naj­lep­si. To, że są w czymś naj­lep­si — bo może tak jest — to nie jest jesz­cze grzech, ale grzech poja­wia się wte­dy, kie­dy trak­tu­ję innych, któ­rzy gorzej potra­fią coś robić, wyko­ny­wać, śpie­wać, słu­żyć, zna­ją może mniej języ­ków, jeże­li czu­ję się lep­szy od tego czło­wie­ka. I nawet na pozio­mie samej duszy, same­go ducha, nawet jeże­li tak myślę, grze­szę. Nawet jeże­li tego nie oka­zu­ję, ale to już jest ten samo­ro­dek pychy, samo­ro­dek innych grze­chów. Bo to będzie cią­gle wyła­zić. Jestem lep­szy, nawet mogę uczyć dru­gą oso­bę śpie­wać na warsz­ta­tach, słu­żyć, i będę widział nie­po­rad­ność dru­gie­go czło­wie­ka, któ­ry nie potra­fi tak tego zro­bić, jak ja potra­fię. I cho­ciaż będę sta­rał się mu pomóc, ale dusza moja będzie śmiać się z tej oso­by albo będzie pysz­nie rosnąć: „Ale to jest nie­umie­jęt­ny czło­wiek”. Czy­li z jed­nej stro­ny będę pró­bo­wał pomóc, ale z dru­giej stro­ny moja dusza będzie obra­stać w pychę, że ja to potra­fię lepiej, że on się nie nada­je w ogó­le do tego zada­nia. To jest pycha, któ­ra może gro­zić nam tutaj na warsz­ta­tach. Wśród kapła­nów, mini­stran­tów, wśród tych, któ­rzy śpiewają.
Powo­dem do pychy jest też to, co posia­da­my mate­rial­ne­go. Mam ład­niej­szą kom­żę, stu­łę, biret, lep­szy śpiew­nik, droż­szy, ale nawet na płasz­czyź­nie nasze­go codzien­ne­go życia może­my pysz­nić się z tego, że nam się uda­ło w życiu od innych, żeśmy zbu­do­wa­li pięk­niej­szy dom, wię­cej zara­bia­my. Nawet jeże­li nie wyra­ża­my tego wprost, nie daje­my komuś tego odczuć, ale myśli rodzą pysz­ne zachcian­ki, myśli rodzą pysz­ne myśli. W myślach już porów­nu­je­my się i w myślach już grze­szy­my. I to jest już zno­wu samo­ro­dek innych, pozo­sta­łych grze­chów. Św. Augu­styn modlił się tak: „Boże, Boże mój, spraw, abym poznał, czym jestem, a napeł­nię się zawsty­dze­niem i wzgar­dzę sobą samym”. Czło­wiek pysz­ny nie będzie chciał zoba­czyć, jaki jest napraw­dę. On się sku­pia na swo­ich zdol­no­ściach, na tym, co inni ludzie widzą, co mogą spo­strzec. Nie będzie chciał wejść w sie­bie, zba­dać, jaka jest jego dusza, bo może się oka­zać, że taki wiel­ki i wspa­nia­ły nie jest.
Dla­te­go, żeby wyjść z pychy i zba­dać, jakim się jest napraw­dę, trze­ba bar­dzo dokład­nie spoj­rzeć w głąb swo­jej duszy i szcze­rze pra­gnąć tego, aże­by poznać sie­bie taki­mi, jaki­mi jeste­śmy. A to może­my uczy­nić, kie­dy się spo­wia­da­my, kie­dy robi­my rachu­nek sumie­nia i kie­dy kon­fron­tu­je­my się z inny­mi ludź­mi. Czło­wiek pysz­ny jest zamknię­ty na oto­cze­nie, bo tyl­ko on wie wszyst­ko naj­le­piej, tyl­ko on robi wszyst­ko naj­le­piej, tyl­ko on zna się na wszyst­kim naj­le­piej. A może się oka­zać — i to Pismo Świę­te nam cią­gle pod­po­wia­da — że Pan Bóg wybie­ra małych, malut­kich, żeby wiel­kich zawsty­dzić. Bo wiel­ki może tak obro­snąć w pychę, że oka­zu­je się, że nie widzi swo­je­go grze­chu i nie widzi, jaki jest napraw­dę. Dopie­ro w kon­fron­ta­cji z malut­kim, z małym, z tym, na któ­re­go on może nigdy by nawet nie spoj­rzał, może oka­zać się, że ten wiel­ki jest po pro­stu bied­nym człowiekiem.
Dla­te­go, kocha­ni, świę­ty Augu­styn — i war­to podą­żać jego dro­gą — pro­si Pana Boga, aże­by mógł spoj­rzeć w sie­bie, żeby mógł zba­dać swo­ją duszę, poznać, jaki jest. Bo cóż się oka­że? I nie ma takie­go czło­wie­ka na zie­mi, któ­ry by po spoj­rze­niu w sie­bie zoba­czył, że rze­czy­wi­ście jest wiel­ki; bo musiał­by być Bogiem. Czło­wiek z tytu­ła­mi, z wiel­ki­mi umie­jęt­no­ścia­mi, kie­dy spoj­rzy w swo­ją duszę, jeże­li z Boga jest to natchnie­nie, to musi zoba­czyć, że jest tyl­ko pyłem i pro­chem na tej ziemi.
Co św. Jan Maria Vian­ney mówi o pysze? „Co to jest pycha?” — zapy­tał świę­ty pro­boszcz z Ars. Odpo­wie­dział natych­miast swo­im słu­cha­czom: „Żeby poka­zać wam pychę, trze­ba by za dozwo­le­niem Bożym wycią­gnąć Lucy­fe­ra z pie­kła, posta­wić przed wami, aby­ście zoba­czy­li, co to jest pycha”. I świę­ty pro­boszcz z Ars wyli­cza, jaki to jest czło­wiek pysz­ny. Czło­wiek pysz­ny nie postrze­ga w sobie żad­nej winy. Czło­wiek pysz­ny nie chce uwie­rzyć, że jest pysz­ny. Czło­wie­ko­wi pysz­ne­mu zda­je się, że wszyst­ko, co czy­ni i mówi, jest dobre. Nie kon­fron­tu­je sie­bie i swo­ich opi­nii z inny­mi. Zamy­ka się w swo­im świa­to­po­glą­dzie, szu­ka­jąc tyl­ko tych, wśród któ­rych ma uzna­nie, i wspól­nie w tym towa­rzy­stwie ośmie­sza innych.
Zamiast kie­ro­wać się dobrem dru­gie­go czło­wie­ka, zamy­kam się w śro­do­wi­sku ludzi, z któ­ry­mi mam wspól­ne tema­ty, zamy­kam się w swo­im towa­rzy­stwie, nie po to, aże­by budo­wać, tyl­ko żeby burzyć. Burzyć to, co ktoś pró­bu­je, może i gorzej od nas, budo­wać, ale sta­ra się. Tak jak ten cel­nik i fary­ze­usz, któ­rzy modlą się w świą­ty­ni. Jemu się wyda­wa­ło, że robi wszyst­ko naj­le­piej, gro­ma­dzi wokół sie­bie słu­cha­czy i pastwi się nad inny­mi ludź­mi. I też wyda­je mi się, że wie­lu z was wie, o czym mówię, albo­wiem nasze śro­do­wi­sko jest śro­do­wi­skiem róż­no­ra­kim, spe­cy­ficz­nym, sku­pia­ją­cym róż­nych ludzi. I wśród nas rów­nież są ludzie, któ­rzy gro­ma­dzą wokół sie­bie słu­cha­czy i pastwią się nad inny­mi. Powsta­ją nowe kon­ta na Face­bo­oku, w Inter­ne­cie, taj­ne pro­fi­le, nie po to, żeby budo­wać, ale żeby burzyć.
I nawet nasze warsz­ta­ty… Tak napraw­dę tydzień po zakoń­cze­niu ubie­gło­rocz­nych warsz­ta­tów, aż do roz­po­czę­cia tych, nie­ustan­nie nie było mie­sią­ca, żebym nie musiał się mie­rzyć z taką czy inną spra­wą. Nie otrzy­ma­łem ani jed­ne­go tele­fo­nu, ani jed­nej wia­do­mo­ści pry­wat­nej: „Księ­że! Może nale­ża­ło­by zro­bić to tak albo ina­czej. Dzwo­nię z tro­ski, bo zauwa­ży­łem coś takie­go, może nale­ża­ło­by zro­bić to ina­czej”. To jest tro­ska. Kie­dy mi zale­ży na dobru dru­gie­go czło­wie­ka — czło­wiek pysz­ny nigdy nie zwró­ci się wprost. Nigdy nie upo­mni w tym sen­sie, aże­by komuś pomóc, żeby wypro­wa­dzić kogoś z błę­du. Nie. Czło­wiek pysz­ny zamy­ka się wśród ludzi, któ­rzy go słu­cha­ją, i pastwi się, wyty­ka. Nie powie nigdy tego wprost. Czło­wiek pysz­ny dąży do swo­je­go zado­wo­le­nia, zachwy­ce­nia i znisz­cze­nia innych. Tych, któ­rzy nie są w krę­gu moich przy­ja­ciół, w krę­gu moich zna­jo­mych, w krę­gu moich słu­cha­czy. I przy­po­mi­na tego modlą­ce­go się fary­ze­usza, któ­ry gar­dzi inny­mi, a tyl­ko uwiel­bia i kocha sie­bie, bo mu się wyda­je, że on jako jedy­ny spra­wie­dli­wy na całej kuli ziem­skiej, we wszech­świe­cie, w galak­ty­ce robi wszyst­ko naj­le­piej. Grzech pychy rodzi wszyst­kie inne grzechy.
Po czym może­my poznać wiel­kość tego grze­chu, grze­chu pychy? Wiel­kość tego grze­chu może­my poznać po cier­pie­niach i wszyst­kich upo­ko­rze­niach, któ­re przy­jął na sie­bie Pan Jezus. Ten, któ­ry był cichy i pokor­ne­go ser­ca. Ten, któ­ry nigdy nie sta­wał na świecz­ni­ku, cho­ciaż miał do tego wszel­kie pre­ro­ga­ty­wy i pra­wa, bo jest Bogiem. Ale on przy­szedł nam na zie­mię poka­zać, jacy mamy być: ciche­go i pokor­ne­go ser­ca. Nie pysz­ni. I, kocha­ni, dro­ga i życie Pana Jezu­sa jest dla nas pierw­szym wzo­rem chrze­ści­jań­skie­go, kato­lic­kie­go życia. Ten, któ­ry nie­spra­wie­dli­wie osą­dzo­ny, bie­rze na sie­bie wszyst­kie nasze sła­bo­ści, bole­ści, bie­rze cier­pie­nia i wszel­kie udrę­ki. Czło­wiek pysz­ny nie jest do tego zdol­ny. On nie jest w sta­nie poświę­cić się dla dru­gie­go czło­wie­ka. Poświę­cić się dla dru­gie­go czło­wie­ka może tyl­ko czło­wiek pokor­ny, ciche­go i pokor­ne­go ser­ca, jak nasz Pan Jezus Chry­stus. Zauważ­my, że Pan Jezus rodzi się z ubo­gich rodzi­ców, rodzi się w ubo­gim miej­scu, żyje przez trzy­dzie­ści lat, moż­na powie­dzieć, w zapo­mnie­niu. Nie chce świecić.
Jakie są skut­ki pychy? Ist­nie­nie pie­kła. Pycha spro­wa­dza tak napraw­dę na czło­wie­ka wszel­kie nie­szczę­ście. Czło­wiek zapra­gnął być taki jak Pan Bóg i ten, któ­ry jest pysz­ny, też chce być taki jak Pan Bóg, czy­li naj­lep­szy. Naj­lep­szy jest tyl­ko Pan Bóg. Jeże­li ktoś uwa­ża, że jest naj­lep­szy, to zna­czy, że jest pysz­ny. Kolej­ny sku­tek pychy: cier­pie­nia Chry­stu­sa. Co robi pycha? Zmie­nia czło­wie­ka. Jeże­li pycha była w sta­nie zamie­nić anio­ła w dia­bła, to w tego same­go dia­bła i w potę­pio­ną isto­tę jest w sta­nie zamie­nić każ­de­go czło­wie­ka. I to dla­te­go trze­ba się przed nią bro­nić, trze­ba nie­ustan­nie kon­fron­to­wać swo­je posta­wy, sło­wa, myśli, uczu­cia. Jak koń­czy się przy­po­wieść o fary­ze­uszu i cel­ni­ku? Tyl­ko poko­ra cel­ni­ka wzru­szy­ła ser­ce Boga, i tak jak Pan Jezus powie­dział i pochwa­lił, tyl­ko ten odszedł do domu uspra­wie­dli­wio­ny, a fary­ze­usz wró­cił do domu z kolej­nym grze­chem. Z grze­chem pychy. Świę­ty Bene­dykt pisze dla swo­ich bra­ci, opi­su­je dwa­na­ście stop­ni poko­ry. Chciał­bym przed­sta­wić kil­ka, żeby uzmy­sło­wić nam, co jest prze­ci­wień­stwem pychy: poko­ra. Co to zna­czy czło­wiek pokor­ny? Pierw­szy sto­pień poko­ry: „Jeśli czło­wiek ma sta­le przed oczy­ma bojaźń Bożą, pamię­ta o wszyst­kim, co Bóg naka­zu­je, roz­wa­ża zarów­no ogień pie­kiel­ny, palą­cy tych, któ­rzy Bogiem wzgar­dzi­li, jak i życie wiecz­ne przy­go­to­wa­ne dla tych, któ­rzy Boga się boją. Wystrze­ga się błę­dów i grze­chów. Myślą, języ­kiem, ręka­mi i noga­mi bro­ni się przed pożą­da­nia­mi cia­ła. Powi­nien być prze­ko­na­ny, że Bóg z nie­ba patrzy na nie­go zawsze i o każ­dej porze”. Kolej­ny sto­pień: „Jeśli nie kocha­my już wła­snej woli i nie znaj­du­je­my przy­jem­no­ści w wypeł­nia­niu swo­ich pra­gnień, jeśli z miło­ści do Boga pod­da­je­my się z cał­ko­wi­tym posłu­szeń­stwem prze­ło­żo­ne­mu, jeśli w spra­wach trud­nych i prze­ciw­no­ściach, a nawet dozna­jąc jakiejś krzyw­dy, zacho­wu­je­my w posłu­szeń­stwie mil­czą­cą i świa­do­mą cier­pli­wość, a zno­sząc wszyst­ko, nie słab­nie­my i nie odcho­dzi­my. Jeśli mnich zado­wa­la się wszyst­kim, co tanie i ostat­nie, a cokol­wiek mu zle­co­no czy­nić, uwa­ża zawsze sie­bie za słu­gę złe­go i nie­god­ne­go. Jeże­li mnich nie tyl­ko usta­mi wyzna­je, że jest naj­po­dlej­szy i naj­słab­szy ze wszyst­kich, lecz jest o tym naj­głę­biej prze­ko­na­ny. Jeże­li mnich czy­ni to tyl­ko, do cze­go zachę­ca go wspól­na regu­ła klasz­to­ru i przy­kład star­szych. Jeże­li powstrzy­mu­je język od mówie­nia, a zacho­wu­jąc mil­cze­nie, nie odzy­wa się nie pytany”.
War­to odszu­kać sobie te dwa­na­ście stop­ni poko­ry według św. Bene­dyk­ta. I to — kocha­ni — ostat­nie zda­nie, mówie­nie tyl­ko o tym, co koniecz­ne, było też i dewi­zą nasze­go patro­na, wiel­kie­go świę­te­go, któ­re­go dzi­siaj w spo­sób szcze­gól­ny czci­my, św. Domi­ni­ka, zało­ży­cie­la Zako­nu Kazno­dziej­skie­go — ojców domi­ni­ka­nów, któ­ry mówił tyl­ko z Bogiem albo o Bogu. Mówić z Bogiem albo tyl­ko o Bogu. To jest dusza pokor­na, któ­ra w Bogu upa­tru­je to, co jest naj­pięk­niej­sze, naj­wznio­ślej­sze, a sie­bie w tym zesta­wie­niu widzi tyl­ko jako pyłek i proch na sza­li tego świata.
Dla­te­go, kocha­ni, kie­dy myśla­łem o tym dzi­siej­szym sło­wie, o tym dzi­siej­szym wiel­kim świę­tym, mam pew­ną pro­po­zy­cję, któ­rą kie­ru­ję do wszyst­kich uczest­ni­ków naszych warsz­ta­tów Ars Cele­bran­di trze­ciej edy­cji, i pro­szę o to tyl­ko jako kape­lan — nie mam innych pre­ro­ga­tyw, żeby komu­kol­wiek coś naka­zać. Chciał­bym, aże­by świę­ty Domi­nik, któ­re­go dzi­siaj w spo­sób szcze­gól­ny czci­my, był patro­nem tych kolej­nych dni, był patro­nem trze­ciej edy­cji warsz­ta­tów Ars Cele­bran­di. Był kie­dyś taki zwy­czaj, że kie­dy rodzi­ło się dziec­ko, otrzy­my­wa­ło to imię, któ­re było dzi­siaj w kalen­da­rzu litur­gicz­nym. Albo­wiem Pan Bóg z Bożej opatrz­no­ści tak spra­wił, ten świę­ty tak wymo­dlił, i to dziec­ko, któ­re dzi­siaj się w ten dzień uro­dzi­ło, będzie nosi­ło imię patro­na dnia dzi­siej­sze­go. Sko­ro dzię­ki zrzą­dze­niu Boże­mu roz­po­czy­na­my te warsz­ta­ty w uro­czy­stość, świę­to, wspo­mnie­nie świę­te­go Domi­ni­ka, pra­gnę, aże­by świę­ty Domi­nik wspie­rał nas na tej dro­dze przez kolej­ne dni, był dla nas przy­kła­dem pokor­ne­go kapła­na, któ­ry roz­ma­wia z Bogiem i o Bogu. Tyl­ko z Bogiem albo tyl­ko o Bogu, nic wię­cej. Bo tyl­ko to nam jest do zba­wie­nia koniecz­nie potrzebne.
I też taka moja proś­ba, pro­po­zy­cja kape­la­na tych warsz­ta­tów. Do kapła­nów w spo­sób szcze­gól­ny: aby­śmy po każ­dej cichej mszy świę­tej, po modli­twach leono­wych, po wezwa­niu „Naj­święt­sze Ser­ce Jezu­sa, zmi­łuj się nad nami”, któ­re trzy­krot­nie wypo­wia­da­my zwy­cza­jo­wo, doda­wa­li przez cały czas trwa­nia warsz­ta­tów na sam koniec wezwa­nie: „Świę­ty Domi­ni­ku, módl się za nami”. Aże­by św. Domi­nik był wśród nas przez cały czas trwa­nia warsz­ta­tów i wypra­szał nam te łaski, któ­rych my tu potrze­bu­je­my, a każ­dy z nas ich potrze­bu­je tutaj innych. Sko­ro on sobie wybrał, a Pan Bóg na to pozwo­lił, to niech tak będzie, aże­by św. Domi­nik pro­wa­dził nas przez te kolej­ne i następ­ne dni.

Kategorie: Kazania