Kazanie ks. Pawła Korupki, kapelana warsztatów liturgicznych Ars Celebrandi, na Mszy św. solennej w rycie dominikańskim w uroczystość św. Dominika, otwierającej 3 edycję warsztatów.
Witam wszystkich bardzo serdecznie na trzeciej już edycji warsztatów Ars Celebrandi. Już w ubiegłym roku płynęło z ust uczestników, z ust kapłanów, a także było to naszym (organizatorów) głębokim przekonaniem, ażeby te warsztaty nie były tylko zwykłymi warsztatami. Zauważyliśmy pewne zagrożenie (widzieliśmy to podczas ubiegłorocznych warsztatów), że to, czego się uczymy, rozbiega bardzo znacząco z tym, dlaczego uczymy się pewnych posług w Kościele. Okazało się, że odległość między tym, co umiemy (czyli warsztatami), a tabernakulum niestety w ciągu tych warsztatów zamiast się przybliżać, to się oddalała. Dlatego naszym — organizatorów — przekonaniem jest to, ażeby warsztaty zbliżały do Tego, dla którego są organizowane. Adresatem tych warsztatów nie są nasze umiejętności, ale Pan Bóg, i to dlatego jesteśmy tutaj na warsztatach jako kapłani, jako klerycy, jako posługujący, jako ministranci, jako schola muzyczna; nie żeby organizować przepiękne celebracje, które będą tylko sztuką dla sztuki, gdzie będziemy jeden drugiego podziwiać za piękne szaty, piękne stroje, za to, że pięknie poruszamy się w prezbiterium — i będziemy tylko zachwycać się sobą nawzajem. Te warsztaty są po to, abyśmy godnie sprawowali służbę Bożą. Te warsztaty są po to, abyśmy najlepiej, jak tylko na ziemi potrafimy, służyli w ten sposób Panu Bogu, a nie jakimś naszym wyrażonym czy nie wyrażonym intencjom czy zachciankom. Jesteśmy tu właśnie dla Niego, ażebyśmy tak, jak najpiękniej potrafimy, służyli Panu Bogu.
Do czego zmierzam? Chcielibyśmy, żeby każda Msza solenna podczas tych warsztatów była traktowana poważnie i żeby była, można powiedzieć, obowiązkową, albowiem podczas każdej Mszy solennej od pierwszego do ostatniego dnia warsztatów będziemy mieli okazję wysłuchać kazań formacyjnych, można powiedzieć rekolekcyjnych, gdzie razem z księdzem kapelanem Bartoszem będziemy omawiać siedem grzechów głównych. Taki przyjęliśmy klucz w tym roku, że podczas Mszy solennych będziemy uczestniczyli w katechezach o siedmiu grzechach głównych, ażeby nie tylko formować swoje umiejętności na tych warsztatach, ale także formować i kształtować swojego ducha.
Dzisiaj pierwszy grzech główny. Pycha. W Piśmie Świętym, w Ewangelii św. Łukasza, znajdziemy bardzo znany cytat: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: ździercy, oszuści, cudzołożnicy, albo i jak ten celnik”. Znany cytat. Tak modlą się ludzie fałszywie pobożni. Tak modlą się ludzie fałszywie pobożni, którzy są zakochani w sobie i krytykują ustawicznie innych i ich postępowanie. Kochani, pycha jest źródłem wszystkich grzechów. Mówi się, że w niebie można znaleźć wszelkie wady, ale nie znajdzie się pychy, a w piekle możemy znaleźć wszelkie zalety, ale nie znajdziemy pokory. Pycha rodzi wszystkie inne grzechy. Skoro tak jest, to spróbujemy dzisiaj zbadać — każdy z nas indywidualnie — czy być może ten grzech mnie nie dotyczy, bo jeżeli odnajdę dzisiaj ten grzech w sobie, to jestem zobowiązany przed Panem Bogiem go zwalczyć, albowiem on będzie rodził całe inne zło w całym moim życiu.
Zaślepieni ludzie chlubią się z tego, czego powinni się wstydzić. Szczególnie w naszych czasach obserwujemy, że to, co jeszcze niegdyś — dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat temu — było powodem do wstydu, teraz okazuje się powodem do chluby, do reklamy. Za tych ludzi niestety trzeba się modlić. Nie trzeba rozwijać wątku, wydaje mi się, że sprawa jest dosyć jasna.
Dlaczego człowiek się pyszni? Co jest powodem do pychy? Po pierwsze, posiadamy różne zdolności. Może niektórzy z nas uważają, że są w czymś najlepsi. To, że są w czymś najlepsi — bo może tak jest — to nie jest jeszcze grzech, ale grzech pojawia się wtedy, kiedy traktuję innych, którzy gorzej potrafią coś robić, wykonywać, śpiewać, służyć, znają może mniej języków, jeżeli czuję się lepszy od tego człowieka. I nawet na poziomie samej duszy, samego ducha, nawet jeżeli tak myślę, grzeszę. Nawet jeżeli tego nie okazuję, ale to już jest ten samorodek pychy, samorodek innych grzechów. Bo to będzie ciągle wyłazić. Jestem lepszy, nawet mogę uczyć drugą osobę śpiewać na warsztatach, służyć, i będę widział nieporadność drugiego człowieka, który nie potrafi tak tego zrobić, jak ja potrafię. I chociaż będę starał się mu pomóc, ale dusza moja będzie śmiać się z tej osoby albo będzie pysznie rosnąć: „Ale to jest nieumiejętny człowiek”. Czyli z jednej strony będę próbował pomóc, ale z drugiej strony moja dusza będzie obrastać w pychę, że ja to potrafię lepiej, że on się nie nadaje w ogóle do tego zadania. To jest pycha, która może grozić nam tutaj na warsztatach. Wśród kapłanów, ministrantów, wśród tych, którzy śpiewają.
Powodem do pychy jest też to, co posiadamy materialnego. Mam ładniejszą komżę, stułę, biret, lepszy śpiewnik, droższy, ale nawet na płaszczyźnie naszego codziennego życia możemy pysznić się z tego, że nam się udało w życiu od innych, żeśmy zbudowali piękniejszy dom, więcej zarabiamy. Nawet jeżeli nie wyrażamy tego wprost, nie dajemy komuś tego odczuć, ale myśli rodzą pyszne zachcianki, myśli rodzą pyszne myśli. W myślach już porównujemy się i w myślach już grzeszymy. I to jest już znowu samorodek innych, pozostałych grzechów. Św. Augustyn modlił się tak: „Boże, Boże mój, spraw, abym poznał, czym jestem, a napełnię się zawstydzeniem i wzgardzę sobą samym”. Człowiek pyszny nie będzie chciał zobaczyć, jaki jest naprawdę. On się skupia na swoich zdolnościach, na tym, co inni ludzie widzą, co mogą spostrzec. Nie będzie chciał wejść w siebie, zbadać, jaka jest jego dusza, bo może się okazać, że taki wielki i wspaniały nie jest.
Dlatego, żeby wyjść z pychy i zbadać, jakim się jest naprawdę, trzeba bardzo dokładnie spojrzeć w głąb swojej duszy i szczerze pragnąć tego, ażeby poznać siebie takimi, jakimi jesteśmy. A to możemy uczynić, kiedy się spowiadamy, kiedy robimy rachunek sumienia i kiedy konfrontujemy się z innymi ludźmi. Człowiek pyszny jest zamknięty na otoczenie, bo tylko on wie wszystko najlepiej, tylko on robi wszystko najlepiej, tylko on zna się na wszystkim najlepiej. A może się okazać — i to Pismo Święte nam ciągle podpowiada — że Pan Bóg wybiera małych, malutkich, żeby wielkich zawstydzić. Bo wielki może tak obrosnąć w pychę, że okazuje się, że nie widzi swojego grzechu i nie widzi, jaki jest naprawdę. Dopiero w konfrontacji z malutkim, z małym, z tym, na którego on może nigdy by nawet nie spojrzał, może okazać się, że ten wielki jest po prostu biednym człowiekiem.
Dlatego, kochani, święty Augustyn — i warto podążać jego drogą — prosi Pana Boga, ażeby mógł spojrzeć w siebie, żeby mógł zbadać swoją duszę, poznać, jaki jest. Bo cóż się okaże? I nie ma takiego człowieka na ziemi, który by po spojrzeniu w siebie zobaczył, że rzeczywiście jest wielki; bo musiałby być Bogiem. Człowiek z tytułami, z wielkimi umiejętnościami, kiedy spojrzy w swoją duszę, jeżeli z Boga jest to natchnienie, to musi zobaczyć, że jest tylko pyłem i prochem na tej ziemi.
Co św. Jan Maria Vianney mówi o pysze? „Co to jest pycha?” — zapytał święty proboszcz z Ars. Odpowiedział natychmiast swoim słuchaczom: „Żeby pokazać wam pychę, trzeba by za dozwoleniem Bożym wyciągnąć Lucyfera z piekła, postawić przed wami, abyście zobaczyli, co to jest pycha”. I święty proboszcz z Ars wylicza, jaki to jest człowiek pyszny. Człowiek pyszny nie postrzega w sobie żadnej winy. Człowiek pyszny nie chce uwierzyć, że jest pyszny. Człowiekowi pysznemu zdaje się, że wszystko, co czyni i mówi, jest dobre. Nie konfrontuje siebie i swoich opinii z innymi. Zamyka się w swoim światopoglądzie, szukając tylko tych, wśród których ma uznanie, i wspólnie w tym towarzystwie ośmiesza innych.
Zamiast kierować się dobrem drugiego człowieka, zamykam się w środowisku ludzi, z którymi mam wspólne tematy, zamykam się w swoim towarzystwie, nie po to, ażeby budować, tylko żeby burzyć. Burzyć to, co ktoś próbuje, może i gorzej od nas, budować, ale stara się. Tak jak ten celnik i faryzeusz, którzy modlą się w świątyni. Jemu się wydawało, że robi wszystko najlepiej, gromadzi wokół siebie słuchaczy i pastwi się nad innymi ludźmi. I też wydaje mi się, że wielu z was wie, o czym mówię, albowiem nasze środowisko jest środowiskiem różnorakim, specyficznym, skupiającym różnych ludzi. I wśród nas również są ludzie, którzy gromadzą wokół siebie słuchaczy i pastwią się nad innymi. Powstają nowe konta na Facebooku, w Internecie, tajne profile, nie po to, żeby budować, ale żeby burzyć.
I nawet nasze warsztaty… Tak naprawdę tydzień po zakończeniu ubiegłorocznych warsztatów, aż do rozpoczęcia tych, nieustannie nie było miesiąca, żebym nie musiał się mierzyć z taką czy inną sprawą. Nie otrzymałem ani jednego telefonu, ani jednej wiadomości prywatnej: „Księże! Może należałoby zrobić to tak albo inaczej. Dzwonię z troski, bo zauważyłem coś takiego, może należałoby zrobić to inaczej”. To jest troska. Kiedy mi zależy na dobru drugiego człowieka — człowiek pyszny nigdy nie zwróci się wprost. Nigdy nie upomni w tym sensie, ażeby komuś pomóc, żeby wyprowadzić kogoś z błędu. Nie. Człowiek pyszny zamyka się wśród ludzi, którzy go słuchają, i pastwi się, wytyka. Nie powie nigdy tego wprost. Człowiek pyszny dąży do swojego zadowolenia, zachwycenia i zniszczenia innych. Tych, którzy nie są w kręgu moich przyjaciół, w kręgu moich znajomych, w kręgu moich słuchaczy. I przypomina tego modlącego się faryzeusza, który gardzi innymi, a tylko uwielbia i kocha siebie, bo mu się wydaje, że on jako jedyny sprawiedliwy na całej kuli ziemskiej, we wszechświecie, w galaktyce robi wszystko najlepiej. Grzech pychy rodzi wszystkie inne grzechy.
Po czym możemy poznać wielkość tego grzechu, grzechu pychy? Wielkość tego grzechu możemy poznać po cierpieniach i wszystkich upokorzeniach, które przyjął na siebie Pan Jezus. Ten, który był cichy i pokornego serca. Ten, który nigdy nie stawał na świeczniku, chociaż miał do tego wszelkie prerogatywy i prawa, bo jest Bogiem. Ale on przyszedł nam na ziemię pokazać, jacy mamy być: cichego i pokornego serca. Nie pyszni. I, kochani, droga i życie Pana Jezusa jest dla nas pierwszym wzorem chrześcijańskiego, katolickiego życia. Ten, który niesprawiedliwie osądzony, bierze na siebie wszystkie nasze słabości, boleści, bierze cierpienia i wszelkie udręki. Człowiek pyszny nie jest do tego zdolny. On nie jest w stanie poświęcić się dla drugiego człowieka. Poświęcić się dla drugiego człowieka może tylko człowiek pokorny, cichego i pokornego serca, jak nasz Pan Jezus Chrystus. Zauważmy, że Pan Jezus rodzi się z ubogich rodziców, rodzi się w ubogim miejscu, żyje przez trzydzieści lat, można powiedzieć, w zapomnieniu. Nie chce świecić.
Jakie są skutki pychy? Istnienie piekła. Pycha sprowadza tak naprawdę na człowieka wszelkie nieszczęście. Człowiek zapragnął być taki jak Pan Bóg i ten, który jest pyszny, też chce być taki jak Pan Bóg, czyli najlepszy. Najlepszy jest tylko Pan Bóg. Jeżeli ktoś uważa, że jest najlepszy, to znaczy, że jest pyszny. Kolejny skutek pychy: cierpienia Chrystusa. Co robi pycha? Zmienia człowieka. Jeżeli pycha była w stanie zamienić anioła w diabła, to w tego samego diabła i w potępioną istotę jest w stanie zamienić każdego człowieka. I to dlatego trzeba się przed nią bronić, trzeba nieustannie konfrontować swoje postawy, słowa, myśli, uczucia. Jak kończy się przypowieść o faryzeuszu i celniku? Tylko pokora celnika wzruszyła serce Boga, i tak jak Pan Jezus powiedział i pochwalił, tylko ten odszedł do domu usprawiedliwiony, a faryzeusz wrócił do domu z kolejnym grzechem. Z grzechem pychy. Święty Benedykt pisze dla swoich braci, opisuje dwanaście stopni pokory. Chciałbym przedstawić kilka, żeby uzmysłowić nam, co jest przeciwieństwem pychy: pokora. Co to znaczy człowiek pokorny? Pierwszy stopień pokory: „Jeśli człowiek ma stale przed oczyma bojaźń Bożą, pamięta o wszystkim, co Bóg nakazuje, rozważa zarówno ogień piekielny, palący tych, którzy Bogiem wzgardzili, jak i życie wieczne przygotowane dla tych, którzy Boga się boją. Wystrzega się błędów i grzechów. Myślą, językiem, rękami i nogami broni się przed pożądaniami ciała. Powinien być przekonany, że Bóg z nieba patrzy na niego zawsze i o każdej porze”. Kolejny stopień: „Jeśli nie kochamy już własnej woli i nie znajdujemy przyjemności w wypełnianiu swoich pragnień, jeśli z miłości do Boga poddajemy się z całkowitym posłuszeństwem przełożonemu, jeśli w sprawach trudnych i przeciwnościach, a nawet doznając jakiejś krzywdy, zachowujemy w posłuszeństwie milczącą i świadomą cierpliwość, a znosząc wszystko, nie słabniemy i nie odchodzimy. Jeśli mnich zadowala się wszystkim, co tanie i ostatnie, a cokolwiek mu zlecono czynić, uważa zawsze siebie za sługę złego i niegodnego. Jeżeli mnich nie tylko ustami wyznaje, że jest najpodlejszy i najsłabszy ze wszystkich, lecz jest o tym najgłębiej przekonany. Jeżeli mnich czyni to tylko, do czego zachęca go wspólna reguła klasztoru i przykład starszych. Jeżeli powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany”.
Warto odszukać sobie te dwanaście stopni pokory według św. Benedykta. I to — kochani — ostatnie zdanie, mówienie tylko o tym, co konieczne, było też i dewizą naszego patrona, wielkiego świętego, którego dzisiaj w sposób szczególny czcimy, św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego — ojców dominikanów, który mówił tylko z Bogiem albo o Bogu. Mówić z Bogiem albo tylko o Bogu. To jest dusza pokorna, która w Bogu upatruje to, co jest najpiękniejsze, najwznioślejsze, a siebie w tym zestawieniu widzi tylko jako pyłek i proch na szali tego świata.
Dlatego, kochani, kiedy myślałem o tym dzisiejszym słowie, o tym dzisiejszym wielkim świętym, mam pewną propozycję, którą kieruję do wszystkich uczestników naszych warsztatów Ars Celebrandi trzeciej edycji, i proszę o to tylko jako kapelan — nie mam innych prerogatyw, żeby komukolwiek coś nakazać. Chciałbym, ażeby święty Dominik, którego dzisiaj w sposób szczególny czcimy, był patronem tych kolejnych dni, był patronem trzeciej edycji warsztatów Ars Celebrandi. Był kiedyś taki zwyczaj, że kiedy rodziło się dziecko, otrzymywało to imię, które było dzisiaj w kalendarzu liturgicznym. Albowiem Pan Bóg z Bożej opatrzności tak sprawił, ten święty tak wymodlił, i to dziecko, które dzisiaj się w ten dzień urodziło, będzie nosiło imię patrona dnia dzisiejszego. Skoro dzięki zrządzeniu Bożemu rozpoczynamy te warsztaty w uroczystość, święto, wspomnienie świętego Dominika, pragnę, ażeby święty Dominik wspierał nas na tej drodze przez kolejne dni, był dla nas przykładem pokornego kapłana, który rozmawia z Bogiem i o Bogu. Tylko z Bogiem albo tylko o Bogu, nic więcej. Bo tylko to nam jest do zbawienia koniecznie potrzebne.
I też taka moja prośba, propozycja kapelana tych warsztatów. Do kapłanów w sposób szczególny: abyśmy po każdej cichej mszy świętej, po modlitwach leonowych, po wezwaniu „Najświętsze Serce Jezusa, zmiłuj się nad nami”, które trzykrotnie wypowiadamy zwyczajowo, dodawali przez cały czas trwania warsztatów na sam koniec wezwanie: „Święty Dominiku, módl się za nami”. Ażeby św. Dominik był wśród nas przez cały czas trwania warsztatów i wypraszał nam te łaski, których my tu potrzebujemy, a każdy z nas ich potrzebuje tutaj innych. Skoro on sobie wybrał, a Pan Bóg na to pozwolił, to niech tak będzie, ażeby św. Dominik prowadził nas przez te kolejne i następne dni.