Kazanie Jego Ekscelencji biskupa Wiesława Meringa na Mszy św. uroczystej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w bazylice licheńskiej podczas warsztatów liturgicznych Ars Celebrandi w dniu 9 sierpnia 2016, w wigilię święta św. Wawrzyńca, diakona i męczennika
Bądźcie pozdrowieni, bracia i siostry, w Imię Boże. Niczego świętszego i żywszego nie mają chrześcijanie ponad Mszę świętą. To w niej żywy Bóg dalej dokonuje zbawienia. Dziś. Tu i teraz. To nie my sprawiamy tę łaskę, przychodząc, uczestnicząc we Mszy świętej. To my stajemy się uczestnikami tego misterium, które On pomyślał dla nas, miłując nas. To najprostsze prawdy związane z rzeczywistością, w której teraz bierzemy udział. Miłując nas, wybrał tę formę, która dla człowieka ma znaczenie największe, godne obecności. Zatem dobrze, że przepełnieni wiarą, czcią i wdzięcznością, dokonujemy z największą starannością świętych znaków, do których nas upoważnił, przypominając: „Czyńcie na moją pamiątkę” i prosząc w pokorze Pana czasów o Jego najświętsze dary.
Tylko się nam wydaje, że nigdzie to uczestniczenie w Jego świętych darach nie jest utrudnione czy zagrożone. Jedno z tych niesamowitych doświadczeń, które mogliśmy przeżyć w ostatnim czasie w naszej ojczyźnie, to były wyznania młodych Francuzów, waszych rówieśników, którzy mówili: „Pierwszy raz nie musimy kryć krzyża na szyi, nie musimy kryć naszej wiary, nie musimy kryć tego, że jesteśmy katolikami”. Trudno w to uwierzyć, ale to mówili wasi rówieśnicy przed kilkunastoma dniami, uczestnicząc w Światowych Dniach Młodzieży.
Jestem wdzięczny organizatorom warsztatów za ich troskę. Ta troska może być kłopotliwa dla mnie, poprzez moje uczestnictwo, bo muszę powiedzieć otwarcie, nigdy jako biskup nie uczestniczyłem w tak starannie przygotowanej i tak pełnej wymownych znaków liturgii Mszy świętej, ale jestem wdzięczny za tę cześć dla Najświętszego Sakramentu, której dajecie dowód. Od wielu lat związany jestem, byłem, z Kościołem we Francji. Widziałem tam wiele znaków przeciwnych. I o ile tu czasem myślę, że aż przesadna jest ta troska o znaki zewnętrzne, o tyle tam, dosłownie wierzącemu księdzu musiało krwawić serce, kiedy widział, jak traktowany był Najświętszy Sakrament, ale o tym nie chcę mówić więcej. Zatem jestem wdzięczny za całą tę troskę o poprawność, piękno i pobożność liturgii, która przecież według starych reguł — całe moje pokolenie księży zna te reguły doskonale — powinna być sprawowana („Rite, attente, accurate, devote”). Jestem pewien, że tu właśnie to się dzieje, stąd te moje słowa uznania.
Towarzyszy nam dzisiaj święty Wawrzyniec, diakon. On jest jakby niewidzialnym przewodnikiem tej świętej liturgii. Kiedyś był dla chrześcijan patronem, jednym z najważniejszych. Podkreślają to różne wypowiedzi na temat tej wielkiej postaci. Ustępował właściwie tylko świętym apostołom Piotrowi i Pawłowi, a znakiem czci, kultu, jakim cieszył się w Kościele rzymskim, jest przecież rzymska bazylika pod jego wezwaniem; a początki tej bazyliki sięgają początków wolności chrześcijaństwa, czyli IV wieku, czyli czasów samego Konstantyna.
Niewiele wiemy o jego życiu. Zachowały się rozmaite tradycje opowiadające o nim. Dopiero z V lub VII wieku mamy dokumenty pisane i też zawierające różne wersje, a przecież istota tych zapisanych odmiennych wersji jest taka sama. Istota tego życiorysu podawanego na różny sposób jest taka sama. Przepiękna i niesłychanie aktualna.
Najpierw był diakonem. To wielki zaszczyt być diakonem Kościoła. Diakon, czyli ten, który świadomie wybiera trwanie w służbie Kościołowi. Służba. O wszystkim dzisiaj marzymy, ale czy myślimy o tym, żeby trwać w służbie? Jeszcze bardziej, jeszcze wyraźniej pozostawać w służbie Kościoła? Ryt święceń diakonatu przypomina tymczasem nieustająco zdanie Jezusa, który przyszedł na świat nie, aby Jemu służono, lecz aby służyć. Powiem, drodzy bracia, w tym momencie: wszyscy to znamy, wszyscy to wiemy. Tylko co z tego, że znamy. Jak trudna jest służba Kościołowi dzisiaj! Jak łatwo zaatakować Kościół w różnych jego formacjach! Święty diakon Wawrzyniec przypomina zatem sam fundament naszej obecności w Kościele. On się nie zmienia nigdy; obojętnie, czy jesteśmy papieżami, biskupami, kapłanami czy ludźmi świeckimi, wszyscy trwać mamy w służbie — nie swojemu dobru, swojej rozrywce, swojej zabawie, tylko w służbie Kościołowi.
Diakon Wawrzyniec przypomina problem powołań do pracy w Kościele. Ileż o tej sprawie mówiono, ileż kazań, wykładów, referatów było poświęconych temu problemowi. Mówiono, że zmniejszająca się liczba powołań dowodzi, że chrześcijaństwo nie jest już tak atrakcyjne, tak ciekawe, tak aktualne. Ja uważam, że ścieżki młodego człowieka prowadzące do diakonatu i kapłaństwa w Kościele Chrystusa są ściśle związane z jego rodziną. Nie mówię tego przez przypadek. Jesteśmy na terenie kościoła włocławskiego, z którego wywodził się wielki Prymas Tysiąclecia. O tym, ile mu zawdzięczamy w polskim Kościele, mam nadzieję, wiemy wszyscy. Ten Kościół nie byłby taki, jaki jest dzisiaj, gdyby nie jego zdecydowanie, jego odwaga, jego gotowość do ofiarowania własnego życia, własnej wolności. To do niego kiedyś przyszli wierni świeccy z rodzajem żalu: „Niech już nam ksiądz prymas zabierze tego naszego proboszcza”. Ileż razy to się zdarza, te interwencje tego typu. A kardynał odpowiedział wtedy tym żalącym się, być może niekiedy słusznie, ludziom bardzo prosto: „Dajcie mi święte rodziny, a ja dam wam świętych kapłanów”.
Kwestia kapłaństwa, sakramentu kapłaństwa, i kwestia rodziny, sakramentu małżeństwa nie przez przypadek zostały umieszczone w hierarchii sakramentów tuż obok siebie, bo jedno z drugim jest ze sobą ściśle związane. W czasie Światowych Dni Młodzieży gościłem w domu biskupim we Włocławku dwóch pasterzy Kościoła z Europy: biskupa z Francji i biskupa z Anglii. Był jeszcze trzeci, ale to zupełnie inna historia. Otóż ten biskup francuski uświadomił mi, że na stu nowo święconych w ostatnich latach księży, a to już jest dobrze, jeśli jest setka, we Francji ośmiuset umiera. Na stu święconych ośmiuset umiera. Pytam: Ilu masz wiernych w diecezji, takich praktykujących regularnie? — Pewnie ze 150 tysięcy, a w ogóle uważających się za chrześcijan to około siedmiuset tysięcy. To mała diecezja, która tworzy fragment metropolii Marsylii. I na tych 700 tysięcy wiernych w różnym stopniu praktykujących, to prawda, ale zawsze 700 tysięcy chrześcijan, ilu masz księży? A on mówi: Tu już jest kłopot. Mam ich 35, ale z tego tylko 25 może jeszcze pracować, bo dziesięciu to już są starcy, którzy przekroczyli grubo osiemdziesiąty rok życia.
Powołania, modlitwa o powołania. Świadomość konieczności tego. Jezus jakby uzależnia powołania od naszej modlitwy. „Proście Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje”.
Wreszcie święty Wawrzyniec, to jest kwestia posłuszeństwa. Przygotowując się do tego naszego spotkania, znalazłem takie zdanie Alberta Camus — zdziwicie się, ja wiem, że on miał różne problemy z Panem Bogiem, może nie był aż tak bardzo taki, jak byśmy chcieli, ale to był człowiek ogromnej wrażliwości metafizycznej. Powiedział czy wypowiedział takie zdanie, wybaczcie mi, że je powtórzę: „Nie lubię księży antyklerykałów”. Nie lubię księży antyklerykałów. Ileż razy zdarza mi się słyszeć w moim 14-letnim posługiwaniu biskupim, ileż razy zdarzało mi się słyszeć kąśliwe, niewłaściwe wypowiedzi prezbiterów o sobie wzajemnie. Posłuszeństwo to znaczy w Kościele podobieństwo do Chrystusa. To nie jest mały wzorzec, to nie jest dopełnianie tylko dekretów przełożonego. Posłuszeństwo jest podobieństwem do Jezusa Chrystusa. I ono w tym samym stopniu dotyczy mnie, dotyczy wszystkich pełniących biskupie posługiwanie, dotyczy Ojca Świętego, dotyczy wiernych świeckich.
I wreszcie święty Wawrzyniec — to człowiek właśnie święty. Pewnie tę świętość też sobie rozmaicie wyobrażamy. Akurat już za miesiąc będzie wyniesiona na ołtarze, kanonizowana, Matka Teresa z Kalkuty. W jej życiorysach możemy spotkać zapis najrozmaitszych obrazów, wydarzeń, faktów, myśli, słów, między innymi ten, kiedy na ulicach Kalkuty zatrzymała się przy człowieku leżącym w rynsztoku. Był brudny, obsiadło go robactwo. Prawdę mówiąc, trudno było zbliżyć się do niego bez wstrętu. Podeszła do niego i zaczęła go myć. „Dlaczego? Dlaczego to robisz?” — usłyszała pytanie tego nieszczęśnika. „Ponieważ Cię kocham”. I wtedy ten Hindus, który nie miał wielkiego pojęcia o chrześcijaństwie: „Niech Jezus Chrystus będzie przez Ciebie pochwalony”. Niech Jezus Chrystus będzie przez Ciebie pochwalony. Przecież to nie Jezus zatrzymał się przy nim, nie Jezus go mył. Nie Jezus okazał zainteresowanie, tylko ta konkretna kobieta, ale widocznie ten człowiek, który doświadczył jej dobroci, jej serca, jej miłosierdzia, zobaczył, kto tak naprawdę stoi za jej działaniami, za jej myśleniem, za jej postępkami.
To jest właśnie świętość. Bycie kimś takim przezroczystym dla Boga. O taką właśnie świętość jak sądzę chodziło wtedy, dzisiaj o taką świętość musimy starać się także i w naszym życiu. Choć może nie stać nas na codzienną tak wzniosłą praktykę, ale niech by były choćby od czasu do czasu te właśnie znaki przezroczystości dla Jezusa, dla Boga. Świętość oznacza utożsamienie się z Bogiem. Oznacza wzięcie pod uwagę Jego życzeń, Jego zamiarów. Myślicie, że to łatwe? Tylko wtedy jest łatwo, kiedy w ogóle o tym nie myślimy. Ale kiedy świadomie wybieramy, nie może być ani proste, ani łatwe, ani przyjemne. Bo „kto chce iść za mną, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje”.
Dzisiaj nam mówią, że trzeba być otwartym na człowieka, wyłącznie na człowieka. Chętnie cytuję w związku z tym zdanie Jana Pawła II: „Człowiek, który zabija Boga, nie znajdzie także ostatecznego hamulca, aby nie zabić człowieka”. Ten ostateczny hamulec jest bowiem w Bogu i nie jest obojętne, czy jest to Bóg, który w Jezusie przyjął oblicze, w które możemy się wpatrywać, które możemy rozpoznać, czy jest to Bóg, o którym właściwie niczego nie wiemy. „Człowiek, który zabija Boga, nie znajdzie także ostatecznego hamulca, aby nie zabić człowieka”. Ten ostateczny hamulec jest bowiem w Bogu. Czyż to nie jest komentarz do tych wszystkich wydarzeń, które nas martwią, którymi się irytujemy, których się boimy, na które patrzyły z najwyższym niepokojem?
Prawdziwy chrześcijanin, święty chrześcijanin. To powinno iść w parze. Takie myślenie i takie rozumienie. Prawdziwy chrześcijanin to jest człowiek święty. Pytali Jana Pawła II, co właściwie chrześcijaństwo wniosło światu. Co dało światu. Odpowiedź papieża była krótka: świętych. Jeżeli ten świat jest do zniesienia, jeżeli jest w nim jakaś dobroć i szlachetność, to właśnie dzięki ludziom świętym.
Pamiętacie, że pierwsze wieki chrześcijaństwa nazywały tak samo męczenników i świadków. Jeden i drugi to był martyr — świadek, męczennik. Bo prawdziwy męczennik, to ten, który gotów jest iść za Jezusem nawet w najtrudniejszych chwilach. Wiele nas uczy święty męczennik z początku dziejów Kościoła. Święty Jan w Ewangelii zapisał zdanie Jezusa o ziarnie, które musi obumrzeć. Kościół odnosi tę prawdę właśnie do męczenników. Jego słowa charakteryzują najlepiej to, na co we wspólnocie Kościoła patrzymy dzisiaj. Tylko ziarna, które nie chcą obumrzeć, zginą na marne. Tylko ziarna, które nie chcą obumrzeć, zginą naprawdę. Jeśli chcemy żyć wiecznie, jeśli kochamy Jezusa, jeśli Jemu chcemy służyć i iść za nim jako za naszym Panem, wpatrzmy się, próbujmy naśladować życie świętego, którego dzisiaj przywołujemy.