Z Mak­sem, uczest­ni­kiem warsz­ta­tów Ars Cele­bran­di w 2016 r., pocho­dzą­cym z Tasma­nii kon­wer­ty­tą kato­lic­kim zafa­scy­no­wa­nym Kla­sycz­nym Rytem Rzym­skim oraz muzy­ką cho­ra­ło­wą, roz­ma­wia Michał Murgrabia.

Jak tra­fił Pan na Ars Cele­bran­di, na warsz­ta­ty śpie­wu chorałowego?

Max: Choć pocho­dzę z Tasma­nii, nie­wiel­kiej wyspy na połu­dnio­wym wscho­dzie Austra­lii, to obec­nie miesz­kam w Tar­no­wie. Stam­tąd dojeż­dżam do Jam­nej, żeby słu­żyć jako mini­strant do Mszy świę­tej w kla­sycz­nym rycie rzym­skim przy o. Woj­cie­chu Goła­skim. Kie­dyś ojciec powie­dział mi, że potra­fię śpie­wać, i zasu­ge­ro­wał, żebym wziął udział w warsz­ta­tach Ars Cele­bran­di, zabie­ra­jąc rów­nież żonę. Nie zasta­na­wia­li­śmy się dłu­go, bo Msza łaciń­ska jest dla nas oby­dwoj­ga bar­dzo waż­na. Kocha­my ją.

Jak czę­sto słu­ży Pan do Mszy świę­tej i jak wyglą­da­ły począt­ki Pana ministrantury?

Max: Oko­ło 3 lub 4 razy w tygo­dniu. Wcze­śniej, zanim roz­po­czą­łem kurs języ­ka pol­skie­go, słu­ży­łem codzien­nie. Na począt­ku w ogó­le nie rozu­mia­łem kazań, więc wpa­try­wa­łem się w ojca, sta­ra­jąc się nie roz­pra­szać i nie roz­glą­dać, żeby pomóc ludziom w sku­pie­niu i dać im przy­kład, bo służ­ba przy ołta­rzu to nie tyl­ko zaszczyt, ale i obo­wią­zek. Teraz… chciał­bym śpie­wać w chó­rze gregoriańskim.

Jak wyglą­da Kościół w Australii?

Max: Jest zupeł­nie inny niż w Pol­sce. Tam Komu­nia św. zawsze jest udzie­la­na na rękę. To powszech­na prak­ty­ka, któ­ra wypar­ła tra­dy­cyj­ny spo­sób przyj­mo­wa­nia Komu­nii, czy­li do ust i na kola­nach. Kato­li­cyzm w Austra­lii został zeszpe­co­ny przez wpły­wy pro­te­stanc­kie. Z nad­uży­cia­mi litur­gicz­ny­mi spo­ty­ka­łem się na każ­dym kro­ku. Cza­sa­mi to było ponad moje siły. Bar­dzo cier­pia­łem. Pra­gną­łem nor­mal­no­ści, porząd­ku, dys­cy­pli­ny i pięk­na. Poszu­ku­jąc tego, co jesz­cze ma zna­cze­nie, odna­la­złem je w tra­dy­cyj­nym kato­li­cy­zmie. To praw­dzi­wy skarb. Nie zawsze jed­nak było łatwo. Po dro­dze odkry­wa­li­śmy wie­le znisz­czeń wewnątrz Kościo­ła. Austra­lia nie jest jedy­na, podob­nie jest w Niem­czech, Fran­cji, Irlan­dii, Anglii, Hisz­pa­nii, USA, Kana­dzie, Austra­lii czy na Fili­pi­nach. W Pol­sce wciąż jest zacho­wa­na wia­ra. Nie może­cie stra­cić swo­jej spu­ści­zny, zre­zy­gno­wać z niej tyl­ko po to, żeby gonić za Zacho­dem, za jego zgni­li­zną. To, że coś jest „z zagra­ni­cy”, to za mało. Nale­ży się temu prze­ciw­sta­wiać, a nie zachwy­cać się tym. Mam nadzie­ję, że Pol­ska nie zbłą­dzi i będzie trzy­mać się Tra­dy­cji, któ­ra jest bar­dzo waż­na dla Kościo­ła i wiary.

Kie­dy pierw­szy raz uczest­ni­czył Pan we Mszy świę­tej trydenckiej?

Max: To było w Austra­lii. Msza świę­ta była spra­wo­wa­na bar­dzo sta­ran­nie, przy­kła­da­no się do tego. Nie­ste­ty, w tym samym koście­le, na poran­nej Mszy świę­tej, były nad­zwy­czaj­ne sza­far­ki. Nie tyl­ko udzie­la­ły Komu­nii świę­tej, ale i bło­go­sła­wi­ły dzie­ci, pozo­sta­wia­jąc na ich czo­łach cząst­ki Naj­święt­sze­go Sakramentu.

Zawsze byłeś czło­wie­kiem głę­bo­kiej wiary?

Max: Nie. Uro­dzi­łem się w rodzi­nie ate­istów. Całe życie czu­łem się jed­nak przy­cią­ga­ny przez wia­rę, wie­dzia­łem że muszę być kato­li­kiem, nie wie­dząc dokład­nie, że to wła­śnie nim mam być. Cięż­ko to opi­sać. Na począt­ku nie potra­fi­łem uchwy­cić, czym jest to wewnętrz­ne pra­gnie­nie; było tak, aż do chwi­li kie­dy przy­ją­łem kato­li­cyzm. Mia­łem wte­dy trud­ny czas w życiu. Dotar­łem do punk­tu, w któ­rym tyl­ko Bóg mógł mi pomóc. Posta­no­wi­łem zadzwo­nić do księ­dza, a ten ode­brał tele­fon. Tak się aku­rat zło­ży­ło, że kil­ka minut wcze­śniej roz­po­czę­ło się pierw­sze spo­tka­nie dla osób, któ­re chcia­ły przejść na kato­li­cyzm. Następ­ne mia­ło odbyć się dopie­ro za rok. Posta­no­wi­łem nie zwle­kać i natych­miast tam poje­cha­łem. To było w paź­dzier­ni­ku 2013 roku. Chrzest i bierz­mo­wa­nie przy­ją­łem w Wiel­ką Sobo­tę 2014 roku. Kurs nie miał cha­rak­te­ru kato­lic­kie­go, ale był raczej pro­te­stanc­ką poga­dan­ką. Mimo to czu­łem, że muszę kon­ty­nu­ować. Po przy­ję­ciu chrztu nie mogłem prze­stać cho­dzić do Kościo­ła. Komu­nię świę­tą przyj­mo­wa­łem na kola­nach i do ust, jako jedy­ny w całym koście­le. Bałem się dotknąć Boga w Naj­święt­szym Sakra­men­cie. Tak to rozu­mia­łem i tak rozu­miem to do dzi­siaj. Pamię­tam, że po przy­ję­ciu chrztu ksiądz zga­nił mnie za przyj­mo­wa­nie Komu­nii świę­tej na kola­nach. W Pol­sce nigdy nie spo­tka­ło mnie nic podob­ne­go. Czę­sto po prze­isto­cze­niu dozna­ję głę­bo­kie­go wzru­sze­nia. Nie potra­fił­bym potrak­to­wać Boga jak kum­pla. To jest mój Król.

A wia­ra Pań­skiej żony, jak to wyglą­da w jej przypadku?

Max: Moja żona nawró­ci­ła się w poło­wie kur­su. W pew­nym momen­cie poszła za moim przy­kła­dem i już nie prze­sta­ła mi towa­rzy­szyć. Wcze­śniej nie cho­dzi­li­śmy do kościo­ła, choć moja żona jest pol­ską kato­licz­ką. W tam­tym cza­sie odby­li­śmy podróż do Zie­mi Świę­tej. Moja żona wyspo­wia­da­ła się jesz­cze przed wyjaz­dem, po bli­sko 30 latach, a Komu­nię świę­tą przy­ję­ła przy Gro­bie Chry­stu­sa. Nasza wspól­na dro­ga zapro­wa­dzi­ła nas wła­śnie tutaj, na Ars Celebrandi.

Jak jest na warsz­ta­tach? Czy war­to było przyjechać? 

Max: Zaję­cia dają mi dużo rado­ści. To dobry czas. Już teraz wiem, że będę sta­rał się wró­cić tu w następ­nym roku. Nie­mal wszy­scy uczest­ni­cy Ars Cele­bran­di to Pola­cy, a ja, choć nie mówię po pol­sku, czu­ję się tu jak w domu. W Tar­no­wie jeste­śmy sami, nie zna­my niko­go, kto tak jak my cenił­by sobie Mszę świę­tą try­denc­ką. Tutaj, na warsz­ta­tach, panu­je ducho­wa rów­ność. To jest nie­sa­mo­wi­te. Odczu­wam to na głęb­szym pozio­mie. Wszy­scy są bar­dzo życz­li­wi. Nigdy nie czu­łem się tak w Austra­lii. Pol­ska to wyjąt­ko­wy kraj. Wciąż zacho­wu­je­cie wia­rę w całym tym zamę­cie. Myślę, że jest tak dla­te­go, że Mary­ja jest Kró­lo­wą Pol­ski. Wyznacz­ni­kiem wia­ry i świę­to­ści jest podej­ście do kul­tu maryj­ne­go, mówię to z całą sta­now­czo­ścią i to jako były pro­te­stant. Zresz­tą sam doko­na­łem aktu zawie­rze­nia w duchu trak­ta­tu św. Ludwi­ka. Napraw­dę czu­ję się tak, jak­by­śmy mie­li Królową.

Od redak­cji: Imię Mak­sa zosta­ło zmie­nio­ne na jego prośbę.