Kazania rekolekcyjne na Mszach św. solennych głosi w tym roku ks. dr Franciszek Gomułczak, pallotyn. Będziemy je codziennie publikować w wersji audio i tekstowej (czasami będą się one nieco różniły, gdyż Kaznodzieja czasem decyduje się odejść od przygotowanego tekstu). Oto pierwsze z nich, zatytułowane: „Każdy niech pyta: Jaki jest mój Jezus?”:
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Serdecznie witam i pozdrawiam was wszystkich, bracia i siostry! Gromadzi nas tutaj, na „świętej ziemi”, ziemi Maryi Bolesnej Królowej Polski, miłość do Jej Syna a naszego Pana i Zbawiciela, a także pragnienie coraz doskonalszego służenia Jego świętej sprawie, za którą życie dał — sprawie zbawienia dusz. To On chciał abyśmy tutaj przybyli i wnikając w piękno świętej liturgii uczyli się tego co powinno być najwznioślejszym aktem naszego człowieczeństwa: adoracji Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Umiejętność czerpania z nieprzebranych bogactw świętej liturgii niech pozostanie w nas, gdy stąd odejdziemy do miejsc naszej pracy i posługiwania, byśmy wewnętrznie przemieniani promieniowali na otaczający nas świat stając się jego solą i światłem, jak chce tego Pan. Świat potrzebuje dziś mocnego świadectwa o tym, że zmartwychwstały Jezus jest Panem ku chwale Boga Ojca, oraz że nie dano ludziom pod niebem żadnego innego Imienia, w którym mogliby być zbawieni. Odnoszę wrażenie, że ta prawda nie wybrzmiewa dziś zbyt mocno także we wnętrzu Kościoła. Trzeba w dzisiejszych czasach może mocniej niż kiedykolwiek podkreślać, że imię Jezus znaczy „Pan zbawia”. W natłoku nowomowy goszczącej także w Kościele można utracić z pola widzenia to kim jest Jezus z Nazaretu: Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy Z Boga prawdziwego, zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało.
Posłużę się w tym miejscu zwierzeniem R. Brandtstaettera naszego wspaniałego katolickiego pisarza w dojrzałym wieku nawróconego z judaizmu, dziś trochę zapomnianego; czytajcie go. Oto jego słowa: „Dla mnie Chrystus Ewangelii jest Bogiem groźnym i wymagającym. Nie jest słodkim Jezusikiem z Jasełek, w miarę naiwnym, w miarę infantylnym, w miarę groteskowym. Jest sprawiedliwym, przebaczającym, ale nie mniej surowym Bogiem, a dostać się w Jego karzące ręce nie jest jasełkową przygodą. Chrystus na kartach Ewangelii i Apokalipsy jest często Chrystusem Jahwicznym. Przypomnijmy sobie Jego klątwy ciskane na Korozain, Betsaidę i Kafarnaum, Jego siedmiokrotne biada, Jego gniew i zapalczywość, kiedy rzucił swojemu apostołowi: Jesteś szatanem. Przypomnijmy sobie Chrystusa z Apokalipsy, tego Chrystusa-Słowo z mieczem obosiecznym w ustach, przychodzącego brać pomstę na narodach. Jest na pewno Bogiem cichego serca, ale zarazem Bogiem wielkiej zapalczywości, jest Bogiem miłosierdzia i twardych żądań, Bogiem przebaczającym i Bogiem Łaski, ale zarazem Bogiem nacierającym, wymagającym i „zazdrosnym” o człowieka jak Jego …starotestamentowy Ojciec. Chce urobić człowieka na swoje podobieństwo. Chce go uczynić świętym. Nie w przenośnym, ale w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie stylizujmy ewangelicznego tekstu dla celów naszego oportunistycznego wygodnictwa. /…/ Nie róbmy z Chrystusa wspólnika naszych nędznych pożądań”. (R. Brandstaetter, Jezus z Nazaretu, Kraków 2012, t. 1, s. 26 – 7).
Jeżeli taki obraz naszego Pana zagubimy może nam grozić popadniecie w to, co ks. prof. Poradowski nazwał swego czasu „jezusizmem”. Może człowiek „zapomnieć” o tym, że Pan Jezus jest jedną z Osób Trójcy Świętej, że oprócz Niego istnieje także Ojciec i Duch Święty. Tak się dzieje, gdy przy każdej okazji to święte Imię jest odmieniane przez wszystkie przypadki, i do Niego odnoszone są wszelkie relacje. Może nastąpić odarcie Pana, choćby i nieświadome, z Jego Bóstwa i chwały i sprowadzenie Go do roli czysto przyrodzonej, uczynienie z Jego Osoby kogoś w rodzaju terapeuty i taniego cudotwórcy, dającego od zaraz wyzwolenie z naszych bólów, lęków itp. A potem już łatwo postawić Go na jednej polce z Buddą czy Mahometem. Winniśmy zwracać w swoim otoczeniu uwagę innych na to coraz bardziej realne niebezpieczeństwo spłycenia Ewangelii i spłycania obrazu naszego Pana, ubrania Go w szatę czystego naturalizmu.
Wielu ulega dziś pokusie głoszenia „łatwego Chrystusa”, Chrystusa nie nazywającego grzechu grzechem, nie wymagającego nic albo wymagającego niewiele. Pytani o sprawy trudne, domagające się jednoznacznej odpowiedzi w duchu Ewangelii manifestują jakiś rodzaj zawstydzenia, czy zażenowania. Nie zauważacie przypadków eksponowania Jezusa zdrowia, Jezusa sukcesu, Jezusa spełnienia, który pojawił się znowu na ziemi ale już bez swego Krzyża? Choć przecież Jezus bez krzyża nie istnieje. Krzyż jest atrybutem jego mesjańskiej chwały, podobnie jak pusty grób. Jezus czynił cuda abyśmy poznali kim jest oraz — że JEST. Manifestował w ten sposób wobec nas swoje władztwo nad wszystkim co istnieje, oznajmiał swoją moc nad śmiercią, nad ludzkimi słabościami, a nade wszystko ukazywał swe mesjańskie posłannictwo i swoje Bóstwo. On nie zwalnia nas od dźwigania krzyża, więcej każe go mocniej objąć i iść za Nim. Nie ma sensu postępować za Nim bez krzyża. Czy Jezus dziś nie uzdrawia? Jak najbardziej. Jest przecież ten sam i na wieki. Nie wolno jednakże nie zauważać treści, które niesie w sobie adhortacja św. Jana Pawła II „Salvifici doloris”. To adhortacja o zbawczej mocy cierpienia. Nie ma chrześcijaństwa bez Krzyża!
Zauważam w ciele Kościoła niebezpieczne próby „ociosywania” przez katolików Chrystusowego krzyża, pozbywania się tych części które uwierają, albo czynią jego dźwiganie po ludzku uciążliwym. Wielu synów Kościoła, świeckich i duchownych poddaje się dziś pokusie upodabniania się do tego co Ewangelia nazywa ogólnie „światem” tłumacząc się rzekomą koniecznością umiejętnego podejścia i nie drażnienia adwersarza w imię bliżej nieokreślonego „dialogu”, włącznie z wychodzeniem naprzeciw ludzkim grzechom z tzw. „zrozumieniem”, co w praktyce oznaczać może ich powolną afirmację. Samo słowo „dialog” uległo dziś totalnej ideologizacji, stając się nic nie znaczącym słowem-wytrychem. Czy Jezus nie prowadził dialogu? Mamy tego piękny przykład w rozmowie z Nikodemem. Dialog jednak dialogowi nierówny. Zupełnie inaczej wygląda dialog Pana z Żydami na progu świątyni. Pan Jezus nie prowadził pustawych pogawędek, on zmuszał i zmusza wręcz do jasnego określenia się słuchacza, za lub przeciw Niemu; nie jest człowiekiem ani tym bardziej Bogiem kompromisu! Prawda nie idzie na kompromis. Domaga się zdecydowanego głoszenia. Ale jak to czynić, jeśli nie jest się przekonanym do końca, że Jezus jest Prawdą, że istnieje prawda obiektywna, że jest zakotwiczona przez Boga w Chrystusowym Kościele i że posiada swój splendor”! Tu leży powód tego swoistego „rozmemłania” wielu katolików, duchownych i świeckich! Dialog to nie bezproduktywne mówienie sobie nawzajem miłych rzeczy, to przedstawienie partnerowi swoich argumentów, z całym szacunkiem dla niego, ale z celem przekonania go do swoich racji. Bez tego dialog staje się pustym gadaniem i stratą czasu albo zabawą w iluzje, że coś robimy. Produkuje się dziś w Kościele niezliczone sympozja, konferencje, spotkania… z których nic nie wynika, a ich uczestnicy wierzą, że mocno natrudzili się dla Pana.
Po drugie — czym innym jest dialog a czym innym głoszenie. Dialog w żaden sposób nie może wykluczyć albo zastąpić głoszenia. Pan Jezus nie powiedział nam: „idźcie i dialogujcie”, tylko „idźcie i głoście”, „w porę i nie w porę” doda św. Paweł. Idźcie i głoście, uczcie zachowywać wszystko co wam przykazałem… A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata… Kto uwierzy i ochrzci się będzie zbawiony’, kto nie uwierzy będzie potępiony… — Mówi się dziś bliźniemu w duchu troski o jego zbawienie, że jeżeli świadomie odrzuci Ewangelię będzie potępiony? Wielu powie, że nie wypada. A przecież to jest nauczanie Kościoła. Zajrzyjmy do konstytucji soborowej „Lumen gentium”, p. 14: „nie mogliby tedy być zbawieni ludzie, którzy wiedząc, że Kościół założony został przez Boga za pośrednictwem Chrystusa jako konieczny, mimo to nie chcieliby przystąpić do niego, bądź też w nim wytrwać”. Czyni się raczej starania w tym kierunku aby „szanować” rozmówcę, jego przekonania, religie itp., i na owym „szacunku” cokolwiek on miałby oznaczać, poprzestać. A gdzie nauczanie z mocą?! Gdzie wiara w zbawczą moc Pana i Jego słowa? Przecież Ewangelię głosimy po to, żeby słuchaczy nawrócić. Ale jeśli „apostoł” ma wątpliwości czy coś „wypada” lub „nie wypada”, to kim jest dla niego Jezus Chrystus? Na pewno Jedynym Odkupicielem? Mamy wtedy do czynienia jeszcze z wiarą czy już z ideologią?
Czytam tu i tam o episkopatach niektórych krajów azjatyckich postulujących wystrzegania się nawracania innowierców, i życia pośród nich i z nimi w duchu poszanowania ich tradycji. Zadaję sobie wtedy pytanie o to, po co oni sami się nawrócili i dlaczego nie pozostali przy swojej spuściźnie? Ewangelia nie jest niczyją własnością i nie wolno nam jej zazdrośnic strzec po korcem własnych lęków, obaw, niepewności a może i braku wiary. Reguły tego świata nie przystają do Ewangelii dlatego św. Paweł nie każe nam z niego brać wzoru, bo pod pozorem troski o reguły tego świata zaprzestaniemy apostołowania i zastąpimy je morzem sloganów, pustosłowia i nowomowy. Ewangelia niesie przesłanie o zbawieniu. Zbrodnią jest przestrajać jej melodię na melodię „świata”. Może się ona stać wtedy jedynie inspiracją do walki o pokój, sprawiedliwość społeczną, równość, wezwaniem do boju z głodem, globalnym ociepleniem i o segregowanie śmieci. Czy to nieistotne sprawy? Na swój sposób ważne. Tylko że Pan Jezus nie przyszedł z tych powodów. Przyszedł odkupić człowieka, przywrócić go Ojcu w jego godności Bożego dziecka i takim Ojcu oddać. I nade wszystko w tym mamy Mu pomóc. Jaki jest mój Jezus? Każdy niech zada sobie to pytanie i niech na nie odpowie. Nie budujmy i nie uczestniczmy w budowaniu kościelnej nowomowy, gładkiej i bezproduktywnej, unikającej jasności i jednoznaczności, zaprawionej irenizmem i naturalizmem.
Starajmy się drogą lektury, słuchania i medytacji Słowa Bożego odkrywać Chrystusa prawdziwego. Naszego miłosiernego Zbawcę i Obrońcę, Baranka który daje nam się Cały, Przyjaciela i Brata ale też Sędziego z kaplicy sykstyńskiej, Pana przyszłego wieku. Boga z Boga, Światłość ze Światłości. Życie takim Bogiem nigdy się nie znudzi, a opowiadanie o Nim nigdy słuchacza nie zemdli. Każda i każdy z nas odchodząc od ołtarza Pańskiego musi być wrażliwy na poruszenia Ducha Świętego, by dzielić się tym wszystkim czego zaczerpniemy z bogactwa modlitwy liturgicznej Kościoła raz po raz doświadczając uobecnienia Golgoty. „Ite missa est” znaczy, że teraz nasza kolej. Jesteśmy posłani, aby być świadkami w Judei, Samarii i aż po kraniec ziemi, świadkami tego co jest naszym doświadczeniem wiary, aby inni poznali i uwierzyli. Ten kraniec ziemi niekoniecznie musi mieć wymiar geograficzny. Krańcem ziemi będzie serce twego brata wyschłe z braku otwarcia na Łaskę: zagubione, poranione, niekiedy zbuntowane i nienawistne, otumanione przez ducha tego świata, któremu trzeba wyjść naprzeciw z całym ładunkiem prawdy i mocy w jaką uzbraja nas Duch Święty, nastając w porę i nie w porę. Aby to czynić trzeba rzeczywiście najpierw dać się samemu porwać Duchowi aby nas nauczył i pouczył. Dać się porwać Duchowi to zgodzić się aby burzył w nas bożki konformizmu, wygody, pustosłowia, układności wobec reguł narzucanych przez świat, pozornych działań a czynił z nas „strzałę zaostrzoną”. Szerząca się w Kościele bezradność i dezorientacja potrzebuje dziś prawdziwych rycerzy Chrystusa, którzy tylko przed Nim zginają kolana i zmagają się o to, by każde kolano przed Nim się zgięło. Inaczej cały nasz wysiłek straciłby jakikolwiek sens. Nie warto młócić słomy i bić piany.