W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Pozwólcie, że posłużę się na początek wyznaniem Jima Caviezela, odtwórcy roli naszego Pana w filmie „Pasja” M. Gibsona. Pojawiło się ono parę miesięcy temu w internecie. Słuchajmy słów aktora skierowanych do amerykańskiej młodzieży, a pośrednio także i do nas:
„Imię Szaweł oznacza wielki, imię Paweł oznacza maty. Podczas kręcenia filmu zauważyłem, ze zmieniając jedną małą literę można stać się wielkim w oczach Boga. Ale to wymaga od nas bycia małym, jeśli chcemy być wielcy. Taka jest droga świętych. /…/ Niektórzy z nas przyjęli fałszywe chrześcijaństwo, gdzie wszystko opiera się jedynie na wesołych rozmowach. Tam było wiele bólu i cierpienia. Wasza droga nie będzie inna. Więc obejmij swój krzyż i podążaj w kierunku swojego celu. Chcę abyście wyszli z tego pogańskiego świata. Chcę abyście mieli odwagę wyjść do tego pogańskiego świata i bez wstydu wyrazili swoją wiarę publicznie. Świat potrzebuje dumnych wojowników! Wojowników jak święty Paweł i Łukasz- Który zaryzykuje swoje imię i reputację by nieść wiarę i miłość całemu światu. Bóg wzywa każdego z nas do czynienia rzeczy wielkich. Ale jak często zawodzimy, odrzucając to jako jakieś mentalne rozmycie. Nadszedł czas dla naszego pokolenia, aby przyjąć to wezwanie./…/ ale najpierw musicie zabrać się do podjęcia modlitwy, studiowania i medytowania Pisma Świętego. I brać sakramenty święte na pokaźnie. Nasza kultura jest teraz w upadku. Jesteśmy ludźmi w niebezpieczeństwie poddawania się ekscesom. Cały ten świat zanurzony jest w grzech. A tam w ciszy serca Bóg woła do nas. I jak często ignorujemy go. Ignorujemy to słodkie wezwanie. /…/ Obojętność jest największym grzechem XX wieku. To również najcięższy grzech XXI wieku. Musimy przerwać tę obojętność. Tę destrukcyjną tolerancję zła. Tylko nasza wiara w mądrość Chrystusa może nas ocalić. Ale do tego trzeba wojowników gotowych zaryzykować swoją reputację, swoje imiona a nawet własne życie, aby stać po stronie prawdy. Odetnijcie się od tego zepsutego pokolenia. Bądźcie świętymi. Nie zostaliście stworzeni po to by się dostosowywać. Urodziliście się po to by się wyróżniać. W naszym kraju jesteśmy szczęśliwi tylko wtedy gdy robimy to co inni. Teraz wszyscy mamy wolny wybór bez względu na konsekwencje. Czy naprawdę sądzisz, ie to jest prawdziwa wolność. /…/Każde pokolenie Ameryki musi wiedzieć, ze wolność nie polega na robieniu tego co czego się chce. Ale na robieniu właściwych rzeczy. To jest wolność, której wam życzę. Wolność od grzechu, wolność od słabości, wolność od zniewoleń, które powoduje grzech. To jest wolność dla której można umrzeć./…/ Wszyscy musimy walczyć o prawdziwą wolność. /…/Każdy umrze, ale nie każdy żyje prawdziwie. Musimy żyć z Bogiem! I z Duchem Świętym jako waszą tarczą i z Chrystusem jako waszym mieczem. Dołączcie do świętego Michała Archanioła i wszystkich Aniołów i wyślijmy Lucyfera i jego sługusów powrotem dopiekła, tam gdzie jest ich miejsce”.
Wsłuchując się w te pełne żaru słowa artysty przywołuję sobie na myśl wypowiedź kard. Ratzingera z drogi krzyżowej w Koloseum. Było to zaledwie kilka dni przed śmiercią św. Jana Pawła II. Mówił on wtedy przy stacji VII o chrześcijaństwie, które jest „znużone wiarą, które opuściło Pana”, zaś „wielkie ideologie i ich zbanalizowana wizja człowieka w nic niewierzącego stworzyły nowe pogaństwo”. Przy stacji IX przyszły papież kontynuował: „Panie, twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twojego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy”. Co takiego stało się z Kościołem, Oblubienicą Baranka? Gdzie ten żar wiary bijący ze słów wspomnianego aktora? Gdzie ci żarliwi kaznodzieje nazywający rzeczy po imieniu bez postękiwań i górnolotnych słów? Co stało się z Europą, Europą, którą tworzyli męczennicy pierwszych wieków chrześcijaństwa, co przypomniał we Włocławku św. Jan Paweł II. A może to niewłaściwie postawione pytanie? Może powinno ono raczej brzmieć: „co zrobiliśmy z Europą?”, albo „co pozwoliliśmy zrobić z Europą?”. Bez Kościoła nie byłoby Europy takiej jaką znamy a raczej jaką znaliśmy. I nie będzie chrześcijańskiej Europy i chrześcijańskiej Polski, jeśli w nas wszystkich nie odrodzi się na nowo żar wiary, która każe być znakiem sprzeciwu, zabrania się układać z możnymi tego świata i apostołami neopogaństwa, hołubić ich i przyjmować na salonach. „Nie wprzęgajcie się w jedno jarzmo z niewierzącymi…”, „bo cóż ma wspólnego Chrystus z Belialem?”.
Dzisiejsza Europa od strony religijnej w niczym nie przypomina już Europy epoki katedr, ba, w niczym nie przypomina już nawet Europy lat 50. ubiegłego wieku. Epoka „Oświecenia” („Wiek Światła”), nazwana tak dla przeciwstawienia jej epoce „ciemnego” rzekomo Średniowiecza, dała początek zorganizowanym próbom eliminacji religii jako czynnika stojącego na przeszkodzie prawdziwej wolności człowieka; szczególnie dotyczyło to Kościoła Katolickiego. Człowiek wyzwolony z okowów religii miał stworzyć „nowy wspaniały świat”. Te próby eliminowania religii i budowania raju na ziemi przybierały raz po raz charakter gwałtowny i krwawy, by wspomnieć tylko rzeczoną rewolucję francuską, październikową czy hiszpańską. Obok tego toczyła się walka ideologiczna. Stolica Apostolska raz po raz demaskowała działania masonerii, wskazując jej prawdziwe cele i metody działania, jakim było i jest zastąpienie religii objawionej jej formą naturalną, bez dogmatów i bez Chrystusa-Zbawiciela. Tego typu działania podejmowano także poprzez oddziaływanie na doktrynę od wewnątrz Kościoła, co demaskowała wprost encyklika św. Piusa X „Pascendi Dominici gregis”.
Mimo to Kościół nawiązując walkę z wrogimi ideologiami trwał mocno zarówno dzięki zdecydowanej postawie kolejnych papieży jak i biskupów, oraz ofiarnej pracy duchownych i świeckich katolików. Dosyć gwałtowna zmiana nastąpiła bezpośrednio po Soborze, i po rewolcie studenckiej z maja 1968 roku jaka dokonała się wśród młodzieży zachodniej Europy, i zakwestionowała dotychczasowe normy zachowań, obyczajów i wartości jakimi społeczeństwa Zachodu żyły. Nie czas i miejsce by zajmować się przyczynami owej rewolty, tego czy była ona spontaniczna, czy reżyserowana i przygotowywana. Ważne dla nas jest to, że ludzie uformowani na ideałach tej rewolty rządzą dzisiaj Europą, a właściwie całym obszarem strefy euroatlantyckiej. Próbują oni po raz kolejny, tym razem metodami pokojowymi zrealizować marzenie zbudowania raju — tu na ziemi i bez Boga, bez Dekalogu, bez tego wszystkiego co w krwiobieg Europy wniosła Ewangelia, a co postanowiono radykalnie zakwestionować. Na naszych oczach buduje się superpaństwo, którego zasadą ma być brak zasad, a Dekalog ma zastąpić swoisty anty-dekalog, promujący moralną anarchię i rozwiązłość we wszelkich odmianach. Stała się ona prawem człowieka wyzwolonego od nakazów i norm nie istniejącego Boga. Masowa propaganda pornografii, środków antykoncepcyjnych, wolności bez ograniczeń i do wszystkiego: do aborcji, eutanazji, rozwodów a nawet do zmiany płci według własnego uznania, to dzisiaj główne „zdobycze” europejskiej cywilizacji. Cywilizacji, która nagle zaczęła nienawidzić siebie samej: swej kultury i swoich korzeni. Opanowanie przez szermierzy tzw. „postępu” katedr uniwersyteckich, środków przekazu, parlamentów pozwoliło i pozwala na kształtowanie pożądanych sposobów myślenia i wynikających z tego wzorców zachowań. Tak „wychowano” sobie społeczeństwa. Szły na to i idą niewyobrażalne środki finansowe.
Cel jest jeden: zniszczyć chrześcijaństwo w ogóle a katolicyzm w szczególności, z tym że jeśli Kościoła nie da się zniszczyć (a może i nie trzeba do końca?) należy go przerobić tak by jego głos współbrzmiał z melodią „tego świata”. Jednym słowem należy zrobić z cywilizacji wyrosłej na chrześcijaństwie gruzowisko i na nim pobudować ów „nowy wspaniały świat”. W hm świecie to człowiek staje się wyłącznym panem własnych wyborów bez konieczności liczenia się z wolą Stwórcy. Podpowiedz szatana z raju „będziecie jak Bóg” została zaakceptowana przez ludzi naszej epoki jako właściwa recepta na życie. Człowiek sam decyduje o dobru i złu. Wypada zapytać: a co z prawem Boga do stworzonego przez siebie świata? Czy ktokolwiek sądzi, że prędzej czy później On się o to prawo nie upomni? Pytanie zasadnicze brzmi: czy jest rzeczą słuszną podejmować jakikolwiek dialog z rzecznikami tego bezprawia, grającymi znaczonymi kartami i mającymi nieczyste intencje i jasno określony cel? Co z naszą cnotą roztropności?
Pytanie, które musimy sobie teraz postawić jest proste: gdzie był wtedy (i gdzie jest teraz) Kościół i siły z nim związane? Co zrobiono dla obrony prawa i honoru Boga? Czy możemy mówić o zdecydowanej kontrze społeczności katolickiej jak miało to miejsce w czasach bł. Piusa IX? Niestety, nic z tych rzeczy. Wiele katolickich środowisk, w tym także uczelni uległo gorączce maja ’68 i dało się ponieść trendowi kontestowania wszystkiego często dla samego kontestowania. Dawało się odczuć przemożny wpływ marksizmu także na sferę teologii. W II połowie lat 60. Holandia stała się widownią potężnego zamętu dyscyplinarnego i konfliktu ze Stolicą Apostolską. Spowodowane to zostało zakwestionowaniem przez wydany tam wbrew Stolicy Apostolskiej Katechizm Holenderski wielu podstawowych prawd dogmatycznych. Wewnętrzne podziały, odejście od katolickiej ortodoksji sprawiło, że w przeciągu życia niemalże jednego pokolenia z prężnej i żywotnej społeczności ostały się jedynie żałosne resztki. Wspomniany zamęt dyscyplinarny i doktrynalny doprowadził do gwałtownego spadku praktyk religijnych, zamieszania moralnego i w efekcie do uruchomienia gwałtownych procesów laicyzacyjnych. Podobnie jak sąsiedniej Belgii. A Niemcy? Jeden z autorów zauważa, że „do początku lat 60. Kościół w Zachodnich Niemczech był społecznie powszechnie akceptowany, moralnie i politycznie wiarygodny oraz skuteczny” (R. Staffin, Kościele, wypłyń na głębię, Tarnów 2007, s. 24). Od połowy lat 60. dał się tam zauważyć wzrost procesów negatywnych, uczestnictwo we Mszy Świętej zaczęło tracić znaczenie, nastąpiło rozluźnienie więzów z tradycją, dystansowanie się od Kościoła, postępujący pluralizm i indywidualizm w sprawach religijnych, selektywność wiary. Autor dodaje, że w innych krajach Europy było podobnie, albo jeszcze gorzej, co sprawia że „staje się ona kontynentem pustych kościołów” (tamże). Mówię o tym gwoli przypomnienia, tego co stało u początków obecnego kataklizmu, bo to już nie żaden kryzys.
Sytuacja dzisiaj jest nie lepsza a chyba gorsza i postępująca. Najnowszym przykładem tego jest gwałtownie laicyzująca się Portugalia, kraj Fatimy i Irlandia ojczyzna mnichów iroszkockich ewangelizujących niegdyś pogańską Europę. Dziś społeczeństwa uznawane do niedawna za katolickie gremialnie głosują za aborcją na życzenie, małżeństwami jednopłciowymi, nie mają nic przeciw eutanazji itp. 16,2% katolików niemieckich wyznaje wiarę w Boga osobowego, ale tym „szczegółem” pasterze Kościoła niemieckiego wydają się nie przejmować. Gremialnie godzą się na udzielanie komunii świętej żyjącym w związkach niesakramentalnych, 2/3 z nich popiera udzielanie komunii świętej protestantom, nie wymagając takiego szczegółu jak spowiedź święta, wiceprzewodniczący konferencji episkopatu niemieckiego mówi że czas zacząć dyskusję o błogosławieniu związków jednopłciowych, co popiera zdecydowanie Centralny Komitet Katolików Niemieckich. Oto rzeczywista „wiosna” Kościoła! Zejdźmy na ziemię! Prowadzimy dialog, ze wszystkimi i o wszystkim i nawet nie zauważamy jak zamienia się on w tę Pawłową „czczą gadaninę”, a tymczasem chłopak w Berlinie patrząc na krzyż pyta przyjaciela, kto to jest ten INRI i dlaczego wisi na krzyżu! Dusze giną!!! Czy kogoś to obchodzi? Porusza jeszcze kogoś widok buldożera rujnującego neogotycką świątynię we Francji, gdzie wypowiedzenie prawdy o aborcji grożą drakońskie kary??! Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.
Obecna sytuacja jest bolesnym dramatem i może jedynie zdumiewać postawa tych, którzy ją bagatelizują bądź usiłują nie dostrzegać, a tych którzy cokolwiek o tym wspomną potrafią deprecjonować bądź zaszczycić irytacją albo porcją inwektyw i epitetów, lub machnięciem ręki. Można sobie i innym powiedzieć, że to procesy nieuniknione, że społeczeństwo postindustrialne, że nieuchronne procesy społeczne, zmiana mentalności itp. Czy to aby jednak pełna odpowiedź? A może zbyt łatwo i zbyt szybko, aż mam ochotę powiedzieć chętnie, oddaliśmy ten świat siłom „antyewangelii” i „antykościola” przed którym przestrzegał już w 1976 roku kard. Wojtyła? Czy ktokolwiek przejął się słowami zbolałego bł. Pawła VI o swądzie szatana, który wdarł się do Kościoła Bożego? Nie, za to znalazło się i znajduje zbyt wielu takich przez których Kościół przestaje być widziany jako „znak sprzeciwu”, jako „sól ziemi” i „światło świata”. Ochoczo i gremialnie wyrażano sprzeciw wobec bł. Pawła VI za „Humanae vitae”. Ileż dziś oportunizmu, nowomowy, języka tego świata i prób nazwania grzechu inaczej, jego rozmycia poprzez nieustanne uzasadnianie i psychologizowanie? Dyktatura relatywizmu przed która tak mocno ostrzegał nas Benedykt XVI zdaje się, niestety, tryumfować. Czy tak chcemy zbawić świat? Czy nie zaczęliśmy bardziej niż Boga lękać się świata? Czy nie zapyta surowy Sędzia pasterzy gdzie się podziało ich stado i dlaczego uznali, że nie warto go zbierać, powiększać i bronić? Rzeczywiście wygodniej „dialogować” niżeli głosić, przytakiwać niż stawiać wymagania, uśmiechać się do wszystkich niż zmarszczyć gdy trzeba brwi? Wygodniej udać się w świat iluzji i szermując wizją „Kościoła otwartego”, ustawiać siebie w opozycji do Kościoła rzekomo „zamkniętego”, zasklepionego w sobie, fanatycznego i bojaźliwego, jakim miał rzekomo być Kościół poprzedniej epoki. Jeśli Kościół poprzedniej epoki był jedynie przelęknionym okrętem płynącym po wzburzonych falach, to czym jest obecnie Kościół: tonącą łodzią nabierającą wody jak widzi go papież Benedykt czy przebojową fregatą śmigającą po spokojnych wodach jak chcą rzecznicy Kościoła „otwartego”? Łatwiej i wygodniej kleić zideologizowane wizje zamiast stanąć w prawdzie. A może to Kościół naszych czasów stał się bojaźliwy i układny; nie odnosicie takiego wrażenia? Czy przez „otwarte” wrota Kościoła wyszliśmy ku światu i zmieniamy go na modlę Chrystusową, czy raczej świat zalał nas swoimi brudami tu i tam ochoczo przyjmowanymi?
Nie reformujmy Kościoła na sposób Lutra i nie gloryfikujmy go, bo na to nie zasługuje! Mamy niedościgle wzory reformatorów — to biedaczyna z Asyżu, to chociażby Dominik Guzman i Ignacy z Loyoli. Oni czekają dziś na swoich wiernych naśladowców, prostych i jednoznacznych a przez to i przekonujących w swoim świadectwie. Nie możemy stać się nimi, ale możemy próbować być jak oni. Każdy z nich to na swój sposób rycerz — obrońca honoru Boga. W sprawie Bożej rycerz nie uznaje kompromisów, bo nie ma tam dla nich miejsca. Tak — i powiem to jeszcze raz — trzeba przywrócić w Kościele etos rycerza Chrystusowego. Tak, Chrystus Pan nie był pacyfistą! On przyniósł światu miecz! Poróżnił syna z ojcem i synową z teściową, wniósł ferment na tle stosunku do siebie. Żąda całkowitego oddania i bezkompromisowości, aż po nienawiść ze strony świata. Z jakiego więc powodu chwalby ze strony świata przestają niepokoić? Nie są przecież znakiem, że pogodził się on z Chrystusem. Co więc mogą oznaczać?
Kategorie: Aktualności