Jedną z najpoważniejszych przeszkód w skutecznym głoszeniu przez Kościół Ewangelii jest to, co nazywam „zniewoleniem języka”. Dano wiarę poglądowi, że należy unikać jednoznacznych ocen, ostrych sformułowań, kategorycznych sądów bo rzekomo taki jest „duch czasu”. Boimy się zarzutu fanatyzmu, zacofania czy wręcz prymitywizmu. Przyjęto niemal za dogmat, że należy liczyć się z oczekiwaniami otoczenia, z ludzkimi odczuciami, dążeniami i bardziej im „towarzyszyć” niż formować. Pojawiła się w świecie zachodnim obawa, że głoszenie Ewangelii z intencją nawrócenia słuchacza, dążenie do tego by porzucił drogę obcą Ewangelii, może być uważane za próbę narzucania „swoich” poglądów i gwałt na sumieniu. W kazaniach i homiliach kaznodzieje często starają się więc dobierać słowa miło brzmiące dla ucha, nie powodujące u słuchających wstrząsów psychicznych, a już na pewno metafizycznych. W efekcie otrzymujemy przepowiadanie „lajtowe”, mocno psychologizujące, mówiące często o wszystkim i o niczym. Gdy tymczasem wgłębiamy się w lekturę Ewangelii, gdy obserwujmy chociażby świętego Pawła zauważamy jedno — mamy tam język często nie przebierający w słowach, ale nikt z ówczesnych słuchaczy nie powiedział, że to język nienawiści; dziś owszem zapewne taki zarzut Apostola narodów by spotkał.
Popatrzmy na Pana wyrzucającego przekupniów ze świątyni. Jego gniew nie jest skierowany przeciw nim, lecz przeciw temu co robią, a powodowany jest troską o świętość Domu Bożego, dlatego że jest to właśnie Dom Boży. Chodzi mu nade wszystko o cześć należną Bogu; ten gniew popycha Pana Jezusa do radykalnych zachowań. Sprawia też wrażenie jakby Mu nie zależało na tym, że ludzie się zrażą do Niego. A może uczynił to ze względu na nas, byśmy byli uczuleni na punkcie ochrony honoru i czci majestatu Bożego? Święty gniew nie powinien być obcy apostołom Pana. Pamiętacie homilię św. Jana Pawła z Kielc? Widzimy tam papieża zagniewanego i wzburzonego. Czym ten gniew jest powodowany jeśli nie troską o Bożą chwalę i Boży lad w człowieku, a tym samym o człowieka jako takiego i o jego zbawienie? Nie o dobre samopoczucie i psychiczny komfort człowieka ale o zbawienie. Oczywiście Pan Jezus nie nadużywa tego środka, nie nadużywał go też Jan Paweł II, ale pamiętamy jego święty gniew gdy groził sycylijskiej mafii potępieniem wiecznym i gdy wzburzony upominał sandinistowskiego ministra-mnicha na lotnisku w Managui, a potem prowokatorów na mszy świętej. Tyle się mówi o prawach człowieka, że aż się prosi zapytać: a co z prawami Boga do czci i naszego posłuszeństwa? Kto dziś mówi o tym, że to On jest naszym Stwórcą i Panem i to On dyktuje warunki a nie uzgadnia z nami i że to Jemu winniśmy cześć i uległość, a ponad naszymi „prawami” i naszym „sumieniem” stoi On ze swoim Prawem? Pan Jezus nie unika jednoznaczności: „kto uwierzy i ochrzci się będzie zbawiony, kto nie uwierzy będzie potępiony”, „czyż ci na których zwaliła się wieża i zabiła ich było większymi grzesznikami niż inni? Lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie”, „jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie, nie wejdziecie do królestwa Bożego”. Czy unikając jak ognia w przepowiadaniu tzw. „trudnych” kwestii wypowiadanych przez naszego Pana na pewno przysłużylibyśmy się zbawieniu dusz? A nasze świątynie? Czy służą wyłącznie czci Bożej? Czy nie pozwala się zbyt pochopnie na rzeczy nie licujące z powagą i czcią miejsca kultu? Skąd potem zdziwienie, że ludzie tracą wrażliwość na sacrum, że nie widzą różnicy pomiędzy świątynią a salą zebrań?
Uczmy się, by miłość było czuć w naszych słowach, w przepowiadaniu, w codziennym zachowaniu, uczmy się tego przy tabernakulum, na lekturze duchowej, w rozmyślaniu, nie uczmy się tylko kluczyć, bo to zwyczajnie nie przystoi. Weźmy za przykład pierwszy rozdział listu św. Pawia apostola do Rzymian. Mamy tam jednoznaczne potępienie homoseksualizmu wraz ze wskazaniem jego negatywnych konsekwencji na wieczność. Zielonoświątkowy pastor w Szwecji za cytowanie tych słów poszedł do więzienia. Każdy głosiciel Ewangelii powinien zadawać sobie ciągle pytanie o to, co jest rzeczywistym przejawem miłości do człowieka: mówienie mu prawdy w imię ratowania dla zbawienia, czy utwierdzanie go w grzechu? To znowu pytanie do strażników wiary w Niemczech i nie tylko.
Drugi problem to zniewolenie co do celu i związany z tym przechył w kierunku horyzontalizmu. Buduje się obraz Boga jako wyrozumiałego przyjaciela, i tyle. Czyż Bóg nie jest moim przyjacielem? Ależ jest! Tylko, że na przyjaźń trzeba sobie zasłużyć. Bóg jest ubrany w elegancki garnitur świętości, jeśli zbliżę się do niego w łachmanach grzechu i uznam, że to wszystko na co mnie stać, czy na pewno zechce wówczas ze mną przestawać? Bóg jest Miłością, a kto kocha stawia wymagania. Kto ci zawsze mówi, że jesteś OK., temu na pewno zależy nie na tobie ale na taniej popularności, albo na tym by cię przerobić na byle co. Bóg jest prawodawcą. To on dyktuje warunki nie podlegające negocjacji, ponieważ „to mówi Pan”, i „tak mówi Pan”. Jego przykazania to nie propozycje tylko właśnie przykazania. Bóg nam niczego nie jest winien, niczego od nas nie oczekuje poza naszą miłością. Bóg nie jest demokratą, jest Panem! I tu mamy pewien problem. Ma on na imię właśnie — „demokracja”, traktowana dziś jako wartość sama w sobie. Nie kwestionowana także we współczesnym Kościele. Demokracja — wola ludu. A co, jeśli wola ludu staje w poprzek woli Boga? Większość wcale nie musi mieć racji i prawdy również większością głosów się nie ustala. Żyjemy w podwójnej rzeczywistości: Bożej i bezbożnej, zwanej dla niepoznaki laicką i uczymy w niej żyć niejako naraz. Daje to pole do powstawania swoistej schizofrenii. Trudno obracać się równocześnie w świecie wartości ewangelicznych i w świecie wartości laickich, niekiedy nie do pogodzenia ze sobą.
Czy wypada w jednej sytuacji zachować się jak katolik, a w innej swoją katolicką proweniencję ukrywać? Na pewno to jest katolickie? Może katolik żyć wedle praw dwu światów: Ewangelii i jej przeciwieństwa? Przecież to jest zabójcze dla życia duchowego. Uczy postawy i duchowości schizofrenicznej. Czym jest udział osoby wierzącej np. w referendum w sprawie aborcji, a tym bardziej glos na „tak”? Czy nie potrafimy już wychować ludzi do przekonania, że dla nas może istnieć tylko świat Bożych wartości, tak by człowiek był świadomy, że coś czyni, albo czegoś nie czyni ze względu miłość do prawdy i zbawienie wieczne? Tu właśnie jawi się problem wspomnianego horyzontalizmu. Walczymy o pokój, walczymy z nędzą, mówimy o potrzebie pojednania pomiędzy ludźmi, nawet o tym że wiara w tym pomaga. Potrafimy prowadzić różnorakie terapie, poradnie, spotkania integracyjne, też z wiarą na ustach. Ale czy często, zbyt często nie ograniczamy się dziś w Kościele do widzenia spraw tego świata jedynie w perspektywie doczesnej? Czy nie zapomina się o tym najważniejszym — głoszeniu potrzeby nawrócenia jako warunku zbawienia wiecznego? Ten błąd popełniła i chyba popełnia nadal chociażby tzw. teologia wyzwolenia traktująca Ewangelię bardzo instrumentalnie i używająca marksizmu do tłumaczenia rzeczywistości, uważając, że nie zawsze wystarczy modlitwa a niekiedy potrzebny jest granat. Ta teologia niewiele mówi o zbawieniu wiecznym i wcale nie chce uczynić biednych bogatymi, ale wszystkich sprowadzić do ubóstwa jako synonimu równości i sprawiedliwości, co jest oczywistym urojeniem.
W tym kontekście warto wspomnieć jeszcze o jednym. Wiele mówi się dziś o „Kościele ubogich”, o „opcji na rzecz ubogich”, a samo słowo „ubogi” odmienia się przez wszystkie przypadki. Rodzi to proste pytanie: a co z bogatymi? Nie ma dla nich miejsca w Kościele? Mamy im to powiedzieć? A na jakiej podstawie? Wiadomo, że nie każdy biedny to święty i nie każdy bogaty to łobuz. Znacie zapewne wielu ludzi dobrze sytuowanych i równocześnie religijnych, ludzi którzy doszli do swego majątku uczciwą pracą, inwencją, trudem. Zastanawiam się jak oni się czują słysząc nieustanną pochwalę ubóstwa, często mylonego z biedą. Owszem, bogactwo może zasłonić Pana Boga i wówczas lepiej go się pozbyć, jeśli człowiek nie potrafi nim zawiadywać, ale przecież samo w sobie jest nie grzechem tak jak ubóstwo nie jest jedenastym przykazaniem. Pan Jezus w przypowieściach odwoływał się do operacji bankowych i sam chadzał na uczty raczej do ludzi zasobnych. Ubóstwo jest chwalebne jeśli jest świadomym wyborem człowieka, dlatego ludziom, którzy nie chcą w ubóstwie żyć należna jest pomoc w wyjściu z niego, ale to już bardziej rola struktur państwa a Kościół może spełniać jedynie funkcję pomocniczą nie zapominając o swoim celu zasadniczym — głoszeniu zbawienia. Za mało dziś w przekazie Boga Biblii, za dużo o Bogu „modnym”, takim o jakim świat dziś chce słyszeć. Modny bywa w niektórych sektach protestanckich „Jezus zdrowia, sukcesu ekonomicznego i zawodowego, oraz dobrej kondycji psychicznej”. Obyśmy nie ulegli takiemu obrazowi, bo jak już wspominaliśmy, obraz chrześcijaństwa bez niesienia krzyża, także krzyża cierpienia jest obrazem fałszywym.
„Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie Zakon Chrystusowy”. Kościół nie jest samym tylko zbiorem indywiduów, stojących obok siebie. Jest wspólnotą braci i sióstr. Dlatego los doczesny a tym bardziej wieczny tego, który żyje obok mnie nie może mi być obcy. Miłość przynagla do prowadzenia dziel charytatywnych, do wkraczania na pola materialnej nędzy. Ma na tym polu Kościół także w naszych czasach ogromny dorobek niosąc ulgę w cierpieniu również ludziom spoza swojego kręgu. Tym bardziej nie może nam być obcy ich los
wieczny. Uczynki miłosierdzia co do duszy każą nam grzesznych napominać a wątpiącym dobrze radzić. Niestety także do serc katolików wkrada się pokusa indywidualizmu jako wyznacznika pełnej wolności, rozumianej często niestety jako „wolność od”. Indywidualizm prowadzi jednak w stronę radykalnego egoizmu. Liczę się „ja” i „moje”. Moje prawa, także te które sobie wywalczę albo stworzę. Interes bliźniego przestaje się liczyć. Wierność, ofiara, wrażliwość schodzą na dalszy plan. Górę bierze subiektywizm: to co mi przynosi korzyść, choćby i doraźną, jest dobre. To co wymaga wysiłku, wyrzeczenia, ofiary jest złe. (umieszczenie kogoś w hospicjum wymaga ze strony jego bliskich właśnie wysiłku, ofiary, więc jest gorszym rozwiązaniem niż eutanazja. Dlatego na Zachodzie nie buduje się hospicjów). Przykazania Boże też narażają człowieka na wyrzeczenia i utratę wolności, stąd ich odrzucenie. W efekcie prowadzi to tak naprawdę człowieka ku przeraźliwej samotności. Laickie media oczywiście nakręcają tego typu postawy, przerabiając umysły ludzi i prowadząc do umacniania takich postaw. Jeśli nie spotka się to ze skuteczną reakcją rodziny, szkoły i Kościoła za parę lat i u nas może być podobnie. A tymczasem… wieczność czeka.
To jeszcze jeden przyczynek. Słyszymy dziś w nauczaniu katolickim kazania o sądzie, wieczności, karze? Zbędne są dywagacje typu, że to nie Bóg karze, że to w rzeczywistości człowiek sam wybiera swoim życiem. Ważne jest uczulanie na konsekwencje życia z dala od Boga, na jawny sprzeciw wobec Jego woli i odrzucenie jego miłości. Obraz Sądu przedstawiony przez naszego Pana nie jest bajką dla niegrzecznych dzieci, jest przedstawieniem straszliwych, sięgających w wieczność konsekwencji zanegowania Boga, skazania się na wieczność bez Niego, wieczność bez światła i miłości, wieczność samotności i nieugaszonej nigdy, palącej ogniem tęsknoty za miłością i bezdennej rozpaczy w morzu nienawiści. Tak, „wszyscy staniemy kiedyś przed trybunałem Boga”, tak, „straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego”, tak, „zapłatą za grzech jest śmierć”, i „cóż pomoże człowiekowi choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?”. Wszyscy stoimy w kolejce do katafalku, a co gorsza, z tej kolejki „biorą” na wyrywki. Czy dzisiaj Kościół uświadamia to ludziom, przygotowuje ich na dobrą śmierć i szczęśliwą wieczność? Jak mówić o śmierci, skoro nawet na pogrzebach wyśpiewuje się skoczne pieśni wielkanocne? Ile kazań o sądzie i piekle słyszeliście w ostatnim roku? Mówi się dziś powszechnie młodzieży o zniewoleniach, opętaniach, i innych niebezpieczeństwach czy raczej pozwalamy by szatan przy pomocy swoich aniołów obecnych na tym świecie pod pozorem troski o wolność, prawa człowieka, pustą, fałszywą dobrocią zdobywał dusze i zatracał je w piekle? Jeśli to zaniedbujemy, to po cóż inne wysiłki? Jaki sens będzie miała każda inna działalność Kościoła, jeśli zaniedbamy to co najważniejsze? ‚”Nie bójcie się tych„ którzy zabijają ciało a duszy zabić nie mogą, bójcie się raczej tego, który i duszę i ciało może zatracić w piekle”.
Nasza Ojczyzna jest w niebie. Ku niej zmierzamy, a gdy jesteśmy ludźmi czystego serca, już w niej niejako jesteśmy. Musimy być ludźmi widzącymi dalej niż horyzont i musimy pomagać innym dostrzec, że na horyzoncie świat się nie kończy. Ale żeby się o tym przekonać człowiek nie może pełzać, bo w tej pozycji widzenie świata jest ograniczone. Człowiek wolny może i powinien fruwać, wzbijać się wysoko na skrzydłach wiary i rozumu, aby ogarnąć wzrokiem serca świat Boży jaki został dla nas przygotowany do zamieszkania, dlatego uczmy się latać, uczmy się nieustannie prawdziwej wolności ku której wyswobodził nas Chrystus. Módlmy się, kontemplujmy, a potem z miłością idźmy do świata z zapalonymi lampami by oświecić drogę pogubionym i podprowadzać ich ku Temu, który był, który jest i który przychodzi — Jezusowi Chrystusowi, jedynemu i prawdziwemu Zbawicielowi świata, możnemu Bogu w Trójcy Osób.
AMEN.